Radni miejscy w Krakowie chcą zadbać o kondycję fizyczną i zdrowie młodego pokolenia. Wymyślili, by Kraków jako pierwsze miasto w Polsce wprowadził od przyszłego roku szkolnego imienny bon sportowy o konkretnej, jeszcze nieustalonej wartości. Dostanie go każdy uczeń i wykorzysta, jak będzie chciał: na szermierkę, basen lub siatkówkę.
Dwunastoletni Bartek marzy na przykład o sekcji karate. Co ma zrobić? - Weźmie do ręki bon i zapisze się na zajęcia tam, gdzie będzie miał blisko - opisuje Małgorzata Jantos, radna PO, która wpadła na pomysł wprowadzenia bonów. Dzięki temu oprócz lekcji WF, które często są dla dzieci nudne, Bartek będzie mógł uprawiać poza szkołą sport, który go interesuje. Bon podoba się rodzicom. - Uważam, że to najlepszy pomysł, by córka przekonała się do jakichkolwiek zajęć - cieszy się Anna Baranowska.
Dzięki bonowi rodzice będą mogli spełnić marzenia dzieci o ćwiczeniu np. kendo bez nadwerężania domowego budżetu. Bony mają być sfinansowane ze środków gminy na popularyzację zajęć sportowych, z pieniędzy z korkowego (wpływy z koncesji na alkohol) i środków unijnych.
Pomysł pojawił się, bo z uprawianiem sportu w Polsce jest bardzo źle. Potwierdza to prof. Jerzy Cempla z krakowskiego AWF, który przeprowadzał badania wśród uczniów. - Ich kondycja fizyczna jest coraz gorsza - zauważa.
Zamówiony przez miasto raport z 2006 r. o stanie zdrowia krakowian wykazał, że brak aktywności to główny powód zapadania na różne choroby wśród mieszkańców miasta. Specjaliści twierdzą, że tylko za pomocą bonu można polepszyć kondycję stu tysięcy krakowskich uczniów i zachęcić ich do uprawiania sportu. O tym, że mają rację, świadczą doświadczenia naszych południowych sąsiadów. Na Słowacji, która wprowadziła bon trzy lata temu, w ciągu roku udział dzieci w zajęciach sportowych zwiększył się o 40 proc.
Właściciele klubów i ośrodków sportowych oraz szefowie domów młodzieży też twierdzą, że to strzał w dziesiątkę. Doskonale wiedzą, że wielu młodych ludzi, którzy chcieliby korzystać z ich oferty, nie może sobie na to pozwolić, bo rodzice nie mają pieniędzy. - Będą mieli ochotę ćwiczyć kendo czy boks, nie ma sprawy. Tenis stołowy? Proszę bardzo - cieszy się Jan Bajger, instruktor karate i dyrektor programowy związku YMCA.
Prof. Aleksander Tyka z AWF w Krakowie dodaje, że każda inicjatywa, która choć w minimalny sposób zwiększy aktywność sportową młodych ludzi, jest super. Pomysł radnych podoba się też Krystynie Kollbek-Myszce, dyrektor wydziału spraw społecznych w urzędzie miasta. - Muszą za nim iść jednak większe pieniądze - uważa. - Być może na początek zajęcia będą prowadzone w szkołach pilotażowo. Nie zmarnujemy tego projektu - obiecuje.
Źródło: "Gazeta Krakowska"