„Francja nie powinna czerwienić się na myśl o swej historii. To nie Francja wymyśliła ostateczne rozwiązanie”.
Czyje to słowa? Ultra-prawicowego Jean Marie le Pena? Równie daleko po prawej stronie francuskiej sceny politycznej Philippe’a de Villiers? Nie! Oto Nicolas Sarkozy sięga po prawicowy elektorat. Kandydat UMP, namaszczony przez Jacques’a Chiraca najwyraźniej zapomniał na czas kampanii o rządzie Vichy, który wydawał Żydów nazistom i o tym, że Francja kolaborowała podczas II Wojny Światowej. Jacques Chirac jako prezydent miał wiele wad, ale przynajmniej miał odwagę mówić otwarcie o trudnej historii swojej ojczyzny. Sarkozy uderza w wysokie tony, apeluje o dumę z tego okresu, do którego Francuzi raczej nie powinni się odwoływać.
Lepenowska retoryka Sarko, jak pieszczotliwie nazywają go media, nie jest zaskoczeniem. Kandydatów na prezydencki urząd jest 12, ale liczy się tylko pierwsza czwórka. Nicolas Sarkozy, Segolene Royal, Francois Bayrou i Jean-Marie le Pen mogą w sumie liczyć na 85% głosów wyborców, nawet jeśli 40% Francuzów jeszcze nie ma swojego faworyta. Z tej czwórki - trójka kandydatów reprezentuje prawicę lub skrajną prawicę. Reszta, a wśród nich jest wielu reprezentantów lewicy i komunistów – jest bez szans.
Jakby tego było mało - kandydatka lewicy – Segolene Royal powiewa francuską flagą i namawia do śpiewania Marsylianki. I nie chodzi oczywiście o obowiązkowy rytuał, drogi większości Francuzów, chodzi o odebranie głosów Sarkozy’emu, który walczy o głosy Francuzów niezadowolonych z podniesionych głów imigrantów. Jak wiadomo - imigranci w pogardzie mają narodowe francuskie symbole i w ten sposób Royal siłą rzeczy przesuwa się na pozycję centrową. Zresztą rywalizując z prawicowym kontrkandydatem – lewicowa Royal w swojej kampanii nawiązuje do tematów tradycyjnie zarezerwowanych dla prawicy: naród versus Europa, wartości rodzinne, wysiłek i ciężka praca. Mało słychać o wyrównywaniu szans, o reformie systemu zdrowia, systemu emerytalnego czy edukacji. Dużo mówi o mniejszych podatkach, ograniczeniu wydatków państwa i o trudnym problemie imigrantów.
I na koniec anegdota. Prawdziwa. Po rezygnacji z urzędu ministra spraw wewnętrznych wydawało się, że Nicolas Sarkozy straci szereg okazji do publicznych wystąpień a co za tym idzie - zainteresowanie mediów. Jego sztab wyborczy zorganizował wyjazdowe spotkanie wyborcze na północy Francji. Sarkozy miał wyruszyć o 9 z paryskiego dworca wschodniego. Traf chciał, że na pół godziny przed odjazdem na jednym z torów nie wyhamował inny pociąg i uderzył w kocioł oporowy – ponad 70 pasażerów zostało rannych. Dziennikarze gorączkowo relacjonowali wypadek a były minister na bocznym, nomen omen, torze - czym prędzej zorganizował konferencję prasową. Relacjonowały ją wszystkie stacje telewizyjne. Nicolas Sarkozy był we właściwym miejscu we właściwym czasie.