Wiele osób ma takie wyobrażenie, że pop jest plastikowy, kolejny towar "z taśmy", a można tę muzykę robić zupełnie inaczej - mówi Lanberry w rozmowie z tvn24.pl. - Czasami mam wrażenie, że to, co leci w radiu dla tych wszystkich wysoce wysublimowanych osób z branży muzycznej, jest gorsze - ocenia wokalistka.
Lanberry, czyli Małgorzata Uściłowska, jest polską wokalistką, autorką tekstów i kompozytorką. Po wielu sukcesach komercyjnych jej druga studyjna płyta "miXtura" została nominowana do Fryderyków, w kategoriach "album roku pop" oraz "oprawa graficzna", a pochodzący z płyty singiel "Nie ma mnie" ma szansę, aby zostać "utworem roku".
Estera Prugar: Zajmujesz się muzyką od dawna i udało Ci się wypracować własną markę w świecie muzyki pop. Można nazwać to alternatywnym popem?
Lanberry: Niektórzy by polemizowali, dlatego że ta alternatywa w Polsce jest zupełnie inna i w tej klasyfikacji mimo wszystko jestem komercyjna, ponieważ moje utwory są grane w komercyjnych stacjach. I to determinuje obraz mojej muzyki wśród słuchaczy, ale również krytyków. Chociaż zawsze próbuję tłumaczyć i zachęcać ludzi do tego, aby przyszli na koncert i posłuchali. Wiele osób ma takie wyobrażenie, że pop jest plastikowy, kolejny towar "z taśmy", a można tę muzykę robić zupełnie inaczej. Taką inspiracją są dla mnie artyści i producenci skandynawscy, którzy robią pop z duszą. Jest w tym bardzo dużo emocji, a oni mają zupełnie inne podejście do melodii, które są bardzo zapamiętywalne. Ich teksty nie są banalne, a jednocześnie opowiadają na przykład o uniwersalnej miłości. Podsumowując: alternatywą nie jestem, ale fajnie byłoby spotkać się na jednej scenie z tymi artystami.
Takie spotkanie na polskiej scenie nie jest łatwe?
Krajowa scena jest bardzo mocno podzielona, co często podkreślam. To widać na różnych festiwalach muzycznych, gdzie artyści radiowi są zupełnie pomijani. A właściwie dlaczego? Bo są gorszą kategorią? Czasami mam wrażenie, że to, co leci w radiu dla tych wszystkich wysoce wysublimowanych osób z branży muzycznej, jest gorsze. Ja uważam, że miejsca jest wystarczająco dużo dla każdego. Jeśli ktoś znajduje słuchacza w takim rejonie, w jakim ja znalazłam, to jest cudownie. Po drugiej stronie są muzycy alternatywni i u nich też bardzo dobrze się dzieje, więc żyjmy w równowadze i będzie znacznie fajniej, niż kiedy ktoś patrzy na innych z góry.
Masz wielu młodych fanów, ale pisząc o miłości, docierasz do różnych grup wiekowych. Zdarza ci się słyszeć od fanów, że któraś z twoich piosenek jest dla nich wyjątkowo ważna?
To są najpiękniejsze momenty. Nigdy nie zapomnę, jak przy okazji promowania piosenki "Piątek" podeszła do mnie pani – nie jestem pewna, ile miała lat, ale na pewno była starsza ode mnie – i powiedziała mi, że przeżywa dokładnie to, o czym ja śpiewam. Opowiedziała mi, że ma sekretny związek, w który brnie. Oczywiście to nie jest do końca tak, że ja coś takiego przeżyłam, bo zawsze podkreślam, że piosenki nie są historiami jeden do jednego wyciągniętymi z mojego życia. Mogą to być elementy tego, co mi się przytrafiło, co przez siebie przetrawiłam. Ale te chwile, kiedy dowiaduję się, że słuchacze się z nimi utożsamiają, są dla mnie największą nagrodą.
Piszesz piosenki zarówno po polsku, jak i po angielsku. W którym języku pisze się łatwiej?
Mój producent, jak i mój menedżer, namówili mnie do pisania po polsku. To był jakiś przełom w moim życiu, kiedy odważyłam się zacząć pisać w rodzimym języku i mam nadzieję, że będę to rozwijać. Polski jest o wiele mniej elastycznym językiem niż angielski, z którego można ulepić tyle rzeczy, jest cudowny do tworzenia. Natomiast nasz ojczysty język jest w tej kwestii ograniczający, chociaż oczywiście można wykombinować coś fajnego. Ja cały czas swój warsztat rozwijam, bo czuję wewnętrzną potrzebę, aby to kontynuować. Jest też trudniej w warstwie emocjonalnej, bo wydaje mi się, że łatwiej popaść w banał. Można używać bardzo prostych słów, nadrobić to interpretacją – inną, dziwną, ale na pewno nie jest łatwo pisać w popie po polsku o miłości.
Poczułaś kiedyś, że młodej wokalistce jest trudno w branży muzycznej?
Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że na polskiej scenie mamy raczej deficyt śpiewających panów. Jest ich coraz więcej, ale myślę, że w tej branży nie ma jakiegoś szklanego sufitu i każdy ma równe szanse, chociaż zauważam brak męskich popowych wokalistów. Wydaje mi się, że problemy leżą zupełnie gdzie indziej. Zauważam na przykład brak raperek, ale hip-hop jest gatunkiem, którego jeszcze do końca nie skumałam. Nie rozumiem tego, zwłaszcza w Polsce, i nie wiem, dlaczego jest w nim tak mało kobiet. Ten raperski świat jest na pewno trudny.
Dlaczego?
Dla mnie to są trochę takie przepychanki pomiędzy samcami, a to nie do końca mój świat. Ogólnie rzeczywistość, w której dzieli się wszystko na to, co męskie i damskie nie jest dla mnie. W mojej głowie świat jest neutralny genderowo, chociaż oczywiście wiem, że czegoś takiego nie ma i w Polsce raczej jeszcze długo nie będzie. Natomiast ja prywatnie staram się nie patrzeć na nic przez pryzmat płci.
Muzyka popowa często kojarzona jest z rozrywką i zabawą, ale artyści tego nurtu również angażują się w działalność społeczną.
To mój odwieczny dylemat, bo momentami są to bardzo prywatne sprawy, a jestem osobą raczej powściągliwą w tej kwestii. Nawet jeśli chodzi o moje poglądy, to bardzo rzadko o nich mówię, ale rzeczywiście coraz częściej widzę potrzebę, zwłaszcza w Polsce, angażowania się w pewne tematy, bo te problemy wynikają z jednego – braku edukacji. Być może pewne kwestie ludzi przerażają, bo nie mają wiedzy, chociażby na temat społeczności LGBT. Wydaje mi się, że musimy zacząć od edukacji na najniższym poziomie, od rozmów. Ja sama nie jestem typem osoby, która idzie w pierwszym rzędzie marszu. Kiedy widzę niepokojące sytuacje, wolę porozmawiać z ludźmi o braku tolerancji i szacunku. Taka praca u podstaw jest dla mnie bardziej cenna, chociaż oczywiście zabieram również głos w debacie publicznej.
Autor: Estera Prugar//rzw
Źródło zdjęcia głównego: A. Powierża