70 lat temu toczyła się najbardziej oryginalna bitwa w historii wszystkich bitew. Bez przesady można powiedzieć, że nigdy wcześniej i nigdy później losy świata nie zależały tak bardzo od wyniku podniebnych starć. Nigdy wcześniej i nigdy później tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym.
O Bitwie o Anglię, bo o niej mowa, napisano już dziesiątki jeśli nie setki książek. Od wspomnień pilotów, dowódców i szeregowych mechaników po grube tomy szczegółowych opracowań dotyczących każdej walczącej jednostki. Zmierzono już chyba niemal dokładnie mile, które przeleciały brytyjskie spitfire’y i tonaż bomb, które zrzuciły niemieckie henkle. Jednym słowem, o tej jednej z najważniejszych bitew świata napisano już niemało.
Po co więc pisać kolejną książkę o zmaganiach z lata i jesieni 1940 r., a co ważniejsze, dlaczego czytelnik miałby po nią sięgnąć? Po co polskiemu czytelnikowi książka Patricka Bishopa "Bitwa o Anglię"?
Historia w (smacznej) pigułce
Odpowiedź jest banalna, lecz wcale nie prostacka: po to żeby mieć syntetyczną wiedzę; wyraźne nakreślone tło historyczne; dokładny, lecz nie zbyt szczegółowy opis historii. I po to, by zyskać poczucie niezwykłości tamtych czasów i zmagań.
Książka Bishopa jest jak porządne anglosaskie muzeum, wzorzec do którego w Polsce wielu muzeom tak daleko. Jest w niej to, co najważniejsze i zarazem to, co najciekawsze.
Książka Bishopa jest jak porządne anglosaskie muzeum, wzorzec do którego w Polsce wielu muzeom tak daleko. O książce Patricka Bishopa "Bitwa o Anglię"
Niczym w londyńskim Imperial War Museum Bishop zgromadził w swojej pracy zarówno statystyczne dane, wizerunki dzielnych pilotów i ich niezwykłych maszyn, ale przede wszystkim historie, których lektura nie pozostawia wątpliwości, że na angielskim niebie w 1940 r. rozgrywał się niezwykły dramat.
Bishop zastosował w swojej książce do opisu Bitwy zabieg prosty, ale skuteczny – posuwa się dzień za dniem od 10 lipca do 31 października, opisując niemal każdą godzinę zmagań. Nie są to jednak opisy typu "wyleciał, zestrzelił, wrócił (bądź nie wrócił)". Opis każdego dnia czyta się jak oddzielną miniopowieść, a już po przeczytaniu opisów kilku dni w pamięć zapadają nazwiska pilotów. Tych angielskich, niemieckich, ale i tych polskich.
Polski ślad
Tych ostatnich w książce nie brakuje, szczególnie w opisach dni, które w historii Bitwy uważa się za najważniejsze. Polacy przewijają się przez karty książki nieustannie i to w aurze niekłamanego dla nich podziwu.
Polacy przewijają się przez karty książki nieustannie i to w aurze niekłamanego dla nich podziwu. O książce "Bitwa o Anglię"
Ale nie jest to książka o Polakach, bo - wbrew temu co niekiedy uważa się nad Wisłą – stanowili oni jednak tylko część armii dzielnych pilotów walczących z Niemcami. Część ważną, istotną (ok. 20 proc. zestrzeleń przy blisko 20-krotnie mniejszej od Brytyjczyków liczbie pilotów), ale jednak nie decydującą.
O porażce Hitlera i Goeringa zdecydował bowiem wysiłek całej Brytanii, wojskowych i cywilów, który zaczął się – o czym czasem się zapomina – jeszcze przed wojną, gdy dalekowzroczni brytyjscy dowódcy dojrzeli potrzebę wzmacniania lotnictwa.
Plus za fotografie
To wszystko w książce Bishopa jest. Z kart jego opowieści wylewa się Churchillowski pot, znój i krew, które dały aliantom nadzieję na pomyślne zakończenie wojny. Z książki przebija się też niemieckie barbarzyństwo i pycha, która ich zgubiła, a która ocaliła świat.
Książkę Bishopa można polecić każdemu, a już szczególnie młodym czytelnikom doby internetu, którzy poza merytoryczną treścią powinni docenić bogatą dokumentację fotograficzną i doskonałe opracowanie graficzne.
Jednym słowem "Bitwa o Anglię" Patricka Bishopa to książka doskonała do rozpoczęcia przygody z historią lotnictwa wojskowego i lotniczych wojen.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24