Samochód uderzył w idącą chodnikiem rodzinę, kierowca nie wezwał pomocy i uciekł. Kilkanaście godzin po tragicznym wypadku w Świdniku policja zatrzymała dwóch mężczyzn, którzy jechali autem. Okazało się, że kierowca samochodu i poszkodowani znali się - rodzina wracała z imprezy organizowanej przez mężczyznę.
Najpierw znaleziono ciało 10-letniego chłopca. Jeden z przejeżdżających kierowców dostrzegł wystającą ze śniegu nogę. Zatrzymał się. Było już po 23, a droga powiatowa numer 1553 nie należy do najbardziej ruchliwych. Dlatego od wypadku do próby udzielenia pierwszej pomocy musiało minąć przynajmniej kilkanaście minut. - Prawdopodobnie to właśnie kierowca, który wypatrzył 10-latka, pierwszy wezwał służby – mówi Anna Zbroja z zespołu prasowego policji. Pewności nie ma, bo zgłoszeń było znacznie więcej. Na poboczu zatrzymywali się kolejni kierowcy, pojawili się okoliczni mieszkańcy. Ktoś wypatrzył kolejne ciała. - Leżały za płotem, bo siła uderzenia była tak duża, że ich za płot przerzuciło – opowiada jeden ze świadków. Niestety, ratownicy nie mieli już komu pomagać.
Szli chodnikiem, uderzył w nich samochód
Do tragicznego wypadku doszło w sobotę wieczorem w małopolskim Świdniku. 10-latek i jego rodzice szli chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego. Wtedy uderzył w nich samochód. Kierowca uciekł. - Kiedy na miejsce dotarł patrol policji, było tam wciąż kilka postronnych osób - mówi Zbroja. Policjanci zabezpieczyli ślady opon i kawałki karoserii. 14 godzin po wypadku funkcjonariusze zatrzymali dwie osoby. To 17- i 21-latek z Nowego Sącza. W garażu jednego z nich znaleziono poważnie uszkodzony samochód, którego zniszczenia mogą wskazywać na udział w wypadku drogowym. Był szczelnie przykryty folią. - Na miejscu pracują biegli, którzy ustalą, czy rzeczywiście ten samochód brał udział w wypadku w Świdniku - zaznaczyła Anna Zbroja.
Ofiary i podejrzany znali się
Podczas tzw. rozpytania zatrzymani powiedzieli, że jeden z nich prowadził samochód, którym uderzył w idącą chodnikiem rodzinę. Drugi pomógł zatrzeć ślady. Żaden nie wezwał pomocy.
Na razie udało się przesłuchać 21-latka. To on usłyszał zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym i prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości. Grozi mu do 12 lat więzienia. - Podejrzany przyznał się do prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości. Powiedział również, że był zbyt pijany, by pamiętać wypadek - powiedział podczas poniedziałkowego briefingu Leszek Karp, rzecznik prasowy nowosądeckiej prokuratury. Podczas przesłuchania wyszło na jaw, że podejrzany i poszkodowani znali się. - Sprawca pracował z pokrzywdzonym, zaprosił jego i jego rodzinę na imprezę towarzyską - mówił podczas briefingu Karp. Późnym wieczorem rodzina wyszła. Szli w kierunku Tęgoborza, gdzie mieszkali. W tym czasie 21-latek wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku stacji benzynowej. - To był jakiś jego impuls, żeby tam pojechać - relacjonuje prokurator. W drodze powrotnej uderzył w idącą chodnikiem rodzinę. - W miejscu, gdzie zaczyna się łuk na wzniesieniu, po prostu nie skręcił, wjechał prosto na chodnik. - Nie ma na razie żadnych podstaw, żeby zakładać, że było to działanie celowe - zaznacza Karp. Kierowca odjechał, jednak później wrócił na miejsce wypadku. Prokuratura nie podaje, w jakim celu ani co tam robił.
Sam 21-latek twierdzi, że był zbyt pijany, by pamiętać wypadek. W związku ze sprawą zatrzymana została też trzecia osoba - matka jednego z mężczyzn.
Autor: wini / Źródło: PAP / RMF FM / TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24