700 tys. zł – tyle co miesiąc płaci urząd miasta za wynajem swojej siedziby. Problem w tym, że budynki przy ul. Zapolskiej, Bogusławskiego, Piłsudskiego i Świdnickiej jeszcze we wrześniu należały do miasta. Wrocław je sprzedał, a potem wziął w leasing. – To szybkie pieniądze na łatanie dziur w budżecie – komentuje opozycja i zaznacza: - Za 10 lat straty przekroczą zyski.
- We wrześniu sprzedaliśmy nieruchomości przy ulicy Zapolskiej, Bogusławskiego, a także przy ulicy Świdnickiej i Piłsudskiego – potwierdza Magdalena Okulowska z urzędu miasta. – Potem wzięliśmy je w leasing. Budynki nie zmieniły swojego przeznaczenia, w dalszym ciągu mieszczą się w nich urzędy, czyli centrum obsługi mieszkańca, biuro miejskiego rzecznika konsumentów, czy też liczne departamenty urzędu – dodaje.
Wrocław za nieruchomości należące do magistratu dostał 82 miliony złotych. Urzędnicy przekonują, że miasto w ten sposób szuka pieniędzy na rozwój i modernizację. – Między innymi za te pieniądze powstało 2000 nowych miejsc w przedszkolach – twierdzi Okulowska.
Długi blisko granicy
Problem w tym, że to jednorazowy zastrzyk pieniędzy. Teraz Wrocław co miesiąc musi płacić za wynajem pomieszczeń, w których znajdują się biura urzędników - łącznie 700 tys. zł. Rocznie to kwota ponad 8 mln złotych. Szybka kalkulacja pokazuje, że po 10 latach koszt leasingu nieruchomości urzędu przekroczy 82 mln złotych, które miasto uzyskało ze sprzedaży.
Opozycja uważa, że sprzedaż budynków to szukanie środków na spłatę ogromnego zadłużenia. Obecnie dług Wrocławia wynosi ponad 2 miliardy 320 milionów złotych, co stanowi około 58 proc. rocznego dochodu. Miasto niebezpiecznie zbliża się do górnej granicy zobowiązań ustalonej ustawowo na poziomie 60% rocznych wpływów do budżetu.
- Dla mnie to nic innego, jak kredyt - kwituje Renata Granowska, radna Platformy Obywatelskiej.
Miasto jednak zaprzecza. - Nie możemy tymi pieniędzmi spłacić zadłużenia, możemy je tylko zainwestować - twierdzi Okulowska.
Transakcja ze stratą?
Inwestując zarobione na budynkach pieniądze, miasto zwalnia jednak w budżecie środki. I to tymi pieniędzmi może spłacić swoje długi. Dodatkowo, zarabiając pieniądze, zwiększa wpływy, więc procentowo zmniejsza stosunek zadłużenia do zasobów miejskiej kasy.
- To łapanie się wszelkich możliwych sposobów, żeby w tym roku nie zwiększać zadłużenia miasta - komentuje Granowska. – Miasto szybko pozyskało środki, a teraz przez lata będzie ponosić ogromne koszty z tym związane – dodaje.
– Nie da się ukryć, że sprzedaż budynków urzędu miasta to dodatkowy zastrzyk gotówki dla bardzo obciążonego budżetu Wrocławia - przyznaje Łukasz Piechowiak analityk bankier.pl. – Jednak w długim okresie ta transakcja jest wysoce nieopłacalna. Osoby, które podjęły taką decyzję, za 10 lat mogą już dawno nie pracować dla miasta. Takie decyzje pokazują krótkowzroczność władz – kwituje Piechowiak.
Lepiej mieć niż nie mieć
Wrocławski magistrat ripostuje: – Kiedy mamy na własność budynki, to tak jakbyśmy zamrażali środki pieniężne. A w wyniku przeprowadzonego przez nas leasingu zachowujemy nieruchomość i dysponujemy środkami uzyskanymi z tej transakcji – tłumaczy Okulowska.
Bo jak się okazuje, Wrocław zawarł umowę leasingu zwrotnego. To oznacza, że po 10 latach miasto będzie mieć możliwość odkupienia nieruchomości. - Wtedy albo je kupimy, albo przedłużymy umowę - mówi Okulowska. - Jak wynika z umowy, nie możemy z nich zrezygnować - dodaje.
To oznacza, że po 10 latach miasto wyda na leasing tyle, ile na transakcji zarobiło, a następnie albo nadal będzie płacić za wynajem, albo zapłaci za kupno. - Domyślam się, że w perspektywie 10 lat to nie będzie dla Wrocławia opłacalna transakcja. Gdyby miała być, to przecież temu, kto kupił te budynki, by się to nie opłacało. Ceny nieruchomości będą spadać może jeszcze przez dwa lata, ale za 10 lat? Wątpię, żeby było taniej - komentuje Bartosz Chochołowski z money.pl.
Autor: gwoj,bieru/roody/k / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | Małgorzata Wójcik