Z Kairu na Przylądek Dobrej Nadziei - taką trasę, liczącą ponad 16 tys. kilometrów pokonał Arkady Fiedler, wnuk słynnego podróżnika i pisarza. Dokonał tego fiatem 126p, czyli poczciwym "maluchem". Podróż trwała 3,5 miesiąca, a fiacik zawiódł tylko raz, jeszcze w Polsce.
- W ciągu dnia przejeżdżałem nawet 720 km. W "maluchu" to nie lada wyczyn, szczególnie w temperaturze powyżej 40 stopni Celsjusza - podkreśla Arkady P. Fiedler.
Wybór takiego a nie innego pojazdu nie było przypadkiem. Zdecydowały sentymenty. Fiat 126p był pierwszym autem jakie posiadał wnuk podróżnika. "Maluch" wszędzie budził zainteresowanie.
- Zawsze odbierano go z wielkim uśmiechem - podkreśla.
Wpadka na "dzień dobry"
Mimo zabiegów, jakie samochód przeszedł przed wyjazdem, remontu silnika i wymianie podzespołów, szybko zawiódł. Zepsuł się dzień przed wyjazdem do Afryki i do Gdyni został doholowany. Niezbędnych napraw - konkretnie wymiany sprzęgła - dokonano już w Egipcie. Były to złe miłego początku - od tego momentu "maluch" Fiedlera już nie zawiódł. Najpoważniejszą naprawą była wymiana paska klinowego. Więcej kłopotów sprawiła biurokracja. "Papierologia" sprawiła, że samochód na dwa tygodnie utkwił w porcie w Kairze zanim mógł trafić do mechanika.
Fiedler część trasy pokonywał sam, a część z osobami towarzyszącymi. Pierwsze dni podróży przeznaczył na nadgonienie straconego czasu. Przygód po drodze jednak nie brakowało.
Cała wioska pcha "malucha"
Z Egiptu Fiedler trafił do Sudanu. - W Polsce myślimy, że to islamski, wrogi kraj, tymczasem spotkaliśmy tam chyba najmilszych ludzi. Urzędnik, który odprawiał nas na granicy zaprosił nas do domu, a jego żona zrobiła nam kolację - wspomina wnuk słynnego pisarza.
Kolejnym punktem była Etiopia - tam "maluch" wspiął się na wysokość 3500 metrów n.p.m. Następnie przez Kenię Fiedler dojechał do Ugandy. Tam podróżnik co chwila utykał w błocie. - Stanąłem na drodze, ruszyłem pięć metrów i znowu wpadałem do rowu. W końcu cała wioska wypychała "malucha" z tych rowów - śmieje się.
Dalej przez Rwandę dotarł do Tanzanii, gdzie przez 850 km jechał szutrową mało uczęszczaną trasą wzdłuż jeziora Tanganika. - Nie spotkałem tam ani jednego białego. Droga była wyboista, mnóstwo kolein, kamienie. Codziennie była walka - mówi Fiedler.
Sami otwierali granicę
Tą trasą dotarł do granicy z Zambią. - Wjeżdżaliśmy do tego kraju mniej uczęszczaną drogą. Na przejściu granicznym sami musieliśmy otworzyć bramy do strefy buforowej i obudzić celnika, by wbił nam pieczątki i puścił nas dalej - relacjonuje.
Kolejnymi krajami na trasie były Botswana i Namibia. W drugim z tych państw podróżnik spotkał potomków Buszmenów. - Dziś żyją oni już w inny sposób, ale specjalnie dla nas przebrali się w swoje stare stroje i pokazali kilka tradycji, na przykład jak polować na antylopy - mówi Fiedler.
Z Namibii dojechał już do RPA. - Na końcu stwierdziłem, że chętnie pojechałbym dalej i gdybym mógł wróciłbym zachodnią stroną Afryki - mówi. Na to jednak nie pozwoliły mu finanse i brak wolnego czasu.
Prawie jak Nowak
Wyprawą "maluchem" do Afryki, Fiedler uczcił 40. rocznicę otwarcia muzeum-pracowni literackiej w Puszczykowie oraz 120. rocznicę urodzin patrona tej placówki - jego dziadka, także Arkadego Fiedlera.
Nie sposób też nie zwrócić uwagi na nawiązanie do słynnej podróży rowerem przez Afrykę poznańskiego podróżnika Kazimierza Nowaka. - Tamta ekspedycja była bardziej hardcorowa - 3-letnia i na rowerze. Ja na rowerze raczej nie dałbym rady. "Maluch" wystarczająco dał mi w kość - kończy Fiedler junior.
Autor: FC / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Arkady P. Fiedler