Powstała w elitarnej części miasta i od połowy XIX stulecia do dzisiaj prawie nieprzerwanie gości melomanów. Dwukrotnie się paliła, przetrwała wojnę i dziewięcioletni remont. Dawniej była w czołówce niemieckich teatrów operowych, a współcześnie jest jedną z najlepiej działających scen operowych w Polsce.
Mimo że wrocławianie mogli podziwiać przedstawienia operowe już w pierwszej połowie XVII wieku to na teatr z prawdziwego zdarzenia musieli poczekać do połowy XVIII stulecia. Wtedy u zbiegu ulic Oławskiej i Piotra Skargi wybudowano gmach, który później nazwano Teatrem Królewskim. Tylko tutaj z kulturą obcować mógł król pruski podczas swoich wizyt w mieście.
- Budynek służył mieszkańcom aż do 1841 roku, gdy otwarto gmach dzisiejszej Opery Wrocławskiej. Teatr Królewski stał się zbyt ciasny, bo spektakle cieszyły się coraz większym zainteresowaniem ówczesnych wrocławian – mówi Janusz Słoniowski, zastępca dyrektora Opery Wrocławskiej.
Uciecha dla bogaczy
Nowy olbrzymi gmach stanął przy ul. Świdnickiej, w tym czasie jednej z najbardziej reprezentacyjnych miejskich arterii. Bogata i elegancka ulica była centrum życia kulturalnego Breslau dlatego taki wybór lokalizacji wydawał się naturalny. Gmach teatru podnosił rangę ulicy, co odpowiadało zamieszkującym ją zamożnym przedstawicielom sfer przemysłu i bankowości.
Dwa lata budowy
- Gmach piął się w górę błyskawicznie. Wznoszenie budynku trwało nieco ponad dwa lata i kosztowało 157 tys. pruskich talarów – wyjaśnia dyrektor.
Operę zaprojektował Carl Ferdinand Langhans, odpowiedzialny m.in. za projekt wrocławskich Sukiennic, budynku Starej Giełdy czy Synagogi pod Białym Bocianem.
- Okazały i nowoczesny obiekt mógł ugościć na widowni 1600 osób, ale wynikało to prawdopodobnie z tego, że w tym czasie nie przywiązywano dużej wagi do przepisów bezpieczeństwa – stwierdza Słoniowski.
W budynku mieściła się też kameralna kawiarenka i cukiernia, a także sklep. Obok, w miejscu gdzie dziś stoją taksówki, na melomanów czekały dorożki gotowe odwieźć ich w każdy zakątek miasta.
Płonęła dwa razy
Miłośnicy opery niedługo cieszyli się uwerturami i ariami przy Świdnickiej. W lipcową noc 1865 roku w budynku wybuchł pożar. Ogień doszczętnie zrujnował wnętrza: spłonęły loże, dekoracje, kulisy, rekwizytornia i instrumenty. Nienaruszone pozostały mury teatru dlatego szybko udało się go odbudować.
Już po dwóch latach na scenę powróciły widowiska. Jednak w 1871 roku, czyli cztery lata po pierwszym pożarze, wybuchł kolejny. Tym razem podczas spektaklu zapaliła się scena, a wrocławianie obserwowali płonący gmach z dzisiejszego Wzgórza Partyzantów.
- Tym razem straty były zdecydowanie mniejsze. Spaliła się scena i widownia, stan techniczny konstrukcji pozwalał na szybką odbudowę. Za prace wziął się Karl Schmidt, który postawił na zastosowanie najnowocześniejszych technologii, m.in.: zastąpił oświetlenie gazowe elektrycznym, zainstalował wentylację i stalową kurtynę. Wszystko to miało gwarantować bezpieczeństwo i zmniejszyć ryzyko wybuchu kolejnego pożaru – podkreśla Słoniowski.
Jedna z najlepszych
Wrocławska opera była jedną z czołowych takich placówek w Niemczech. Tłumy przychodziły, by podziwiać dzieła Wagnera, Verdiego, Straussa i Pucciniego. To w dzisiejszej stolicy Dolnego Śląska odbywały się światowe prapremiery niektórych oper. Ten stan trwał aż do 1944 roku.
Niemiecka odbudowa
Podczas wojny najbardziej ucierpiał właśnie ten odcinek ul. Świdnickiej przy którym stoi Opera Wrocławska. Jednak gmachowi udało się właściwie w niezmienionym kształcie przetrwać oblężenie miasta.
- Jak na budynek znajdujący się w ścisłym centrum, gmach ucierpiał w niewielkim stopniu. Jedna z bomb przebiła sufit, a pociski zniszczyły figury muz stojące na krawędzi dachu – przypomina dyrektor. Do remontu została wyznaczona specjalna ekipa, a część z niej stanowili Niemcy.
Szczęśliwa opera
Natychmiast po kapitulacji Wrocławia przystąpiono do zabezpieczenia siedziby wrocławskich melomanów. Uzbrojeni obrońcy dobytku zabarykadowali drzwi i okna i odpierali ataki szabrowników.
Gmach przy ul. Świdnickiej miał dużo szczęścia. W przeciwieństwie do wielu innych symboli dawnej niemieckiej potęgi nie został zrównany z ziemią.
- Pomysłów na wyburzenie nie było. Wręcz odwrotnie był rozkaz, by na Ziemiach Odzyskanych jak najszybciej uruchomić instytucje kulturalne. Natychmiast, po wykonaniu niezbędnych prac, miał się odbyć tu pierwszy polski spektakl z prawdziwego zdarzenia. Chodziło o podkreślenie polskości tych ziem – tłumaczy Słoniowski.
Premierowa "Halka"
Powojenną karierę opery we Wrocławiu otworzyła 8 września 1945 roku "Halka" Stanisława Moniuszki. Polski chór przyjechał z Bytomia, soliści i kostiumy z Krakowa, a balet i orkiestra były niemieckie. Władze postawiły na reklamę, komplet widowni miał podziwiać powrót polskiej kultury. Nad miastem przeleciał samolot z którego wysypały się ulotki promujące spektakl.
Poniemieckie wsparcie
Po wojnie z przejętego przez Polaków gmachu zniknęły popiersia niemieckich twórców: Beethovena, Mozarta i Schillera. W latach 50. rozbudowano południową część budynku. Do tego momentu w operze wystawiano też sztuki teatralne i teatr lalek.
- Cały czas wykorzystywano techniczne zdobycze z przedwojennego budynku. Sprzęt do wykonywania różnych efektów wciąż działał. W specjalne drewniane kanały wpuszczano kamienie i tak uzyskiwano donośny odgłos grzmotów. Dziś żaden akustyk tak nie zadziała – zapewnia dyrektor.
Korzystano też z poniemieckich urządzeń do imitowania szumu deszczu i podmuchów wiatru. - Używano pozostawionych przez Niemców rekwizytów i kostiumów – dodaje Słoniowski.
Opera wychodzi w teren
W 1997 roku w Operze Wrocławskiej rozpoczął się remont, który miał przywrócić budynkowi dawny blask. Prace trwały dziewięć lat. To właśnie wtedy spektakle musiały przenieść się poza odnawiany gmach.
- To był zdecydowanie najtrudniejszy okres. Graliśmy w nietypowych miejscach: w kościołach, w Auli Leopoldyńskiej, w Muzeum Narodowym, a nawet na Odrze. Wtedy też odkryliśmy możliwości Hali Stulecia, która pozwala na olbrzymie inscenizacje – opowiada dyrektor.
Mała i elegancka
Podczas modernizacji okazało, że po wojnie niektóre sufity zabezpieczono na szynach tramwajowych i kolejowych. Odkryto też gazety z 1871 roku, których użyto jako podkładki pod portrety. Zdarto tapety, odrestaurowano obrazy, a ściany pomalowano we wzór imitujący tkaninę. Budynek odzyskał dawną elegancję. Teraz to niemal 2 tys. metrów kwadratowych marmurów, 400 metrów mosiężnych balustrad i 200 metrów kwadratowych luster. Na widowni może zasiąść 760 widzów.
Mają plan
W planach dyrekcji Opery Wrocławskiej była budowa drugiego budynku, przylegającego do zabytkowego gmachu. - W miejscu dzisiejszego parkingu miałyby powstać sale prób, magazyn kostiumów i pracownie. Ciągle staramy się o zrealizowanie tego projektu – zaznacza Słoniowski.
Od 19 lat wrocławską placówką zarządza Ewa Michnik. Pod jej rządami opera stała się jedną z najprężniej działających scen operowych w Polsce.
Opera Wrocławska mieści się przy ul. Świdnickiej, nieopodal wrocławskiego Rynku:
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Wratislaviae Amici