Toczący się od ponad dwóch lat proces to odprysk głośnego śledztwa w sprawie budki wartowniczej na tyłach rosyjskiej ambasady. Podczas marszu 11 listopada w 2013 roku ktoś podpalił budkę. Początkowo prokuratura postawiła zarzut podłożenia ognia Kamilowi Z., działaczowi ONR i kibicowi z Radomska. Ostatecznie jednak wycofała się z tego zarzutu i sprawę umorzyła.
Kamil Z. usłyszał za to inny zarzut: podpalenia altany śmietnikowej, która też znajdowała się przy ulicy Spacerowej, też niedaleko ambasady. Straty wyceniono na łącznie ponad 4,5 tysiąca złotych.
Ale to nie 26-latek pokryje te straty. W czwartek sąd uniewinnił go od stawianych mu przez prokuraturę zarzutów. W trakcie procesu wyszło też na jaw, w jaki sposób policja wytypowała go spośród tysięcy uczestników manifestacji.
Dwoje tajniaków
Prokurator Radosław Jancewicz chciał dla Kamila Z. pięciu miesięcy więzienia, bez zawieszenia. Przekonywał sąd, że wyjaśnienia, które złożył oskarżony są niewiarygodne. Z. mówił podczas przesłuchania, że choć był współorganizatorem grupy z Radomska, która przyjechała na marsz narodowców, to przez większą część demonstracji chodził samotnie. Zdaniem śledczych powiedział tak, bo gdyby wskazał osoby, z którymi przebywał, prokuratura zapewne chciałaby je powołać na świadków i przesłuchać.
Ale nie wskazał, więc kluczowymi świadkami w tej sprawie było dwoje policjantów, którzy podczas demonstracji pracowali w cywilu. Ich zadaniem było wtopić się w tłum i obserwować przebieg wydarzeń. Byli na ulicy Spacerowej w chwili, gdy ktoś podłożył ogień pod kabinę wartowniczą, w której przed zimnem chronili się policjanci pilnujący bezpieczeństwa rosyjskiej ambasady. Krótko potem widzieli płonącą po sąsiedzku altanę śmietnikową. Zauważyli trzy osoby, w czarnych kurtkach i czarnych kominiarkach, które wrzucały drewniane elementy w płomienie, by podsycić ogień. Krótko potem ktoś w tłumie rzucił głośno: "Zbroja, spier…my!" i "Radomsko, spier…my".
Kilkadziesiąt minut później pochodzący z Radomska Kamil Z. zwany przez kolegów "Zbroją" został zatrzymany. A jeszcze później został rozpoznany przez policyjnych tajniaków podczas tzw. okazania przez lustro fenickie.
Choćby ćwierć cząstki
Jeden z obrońców Kamila Z. w swoim przemówieniu końcowym przekonywał sąd, że jego klient jest niewinny. - Nikt nie kwestionuje, że być może pan oskarżony był blisko tych zdarzeń. Ale czy mamy dowody na to, że pan Z. podpalił altanę i uczestniczył w dokładaniu do ognia? - pytał mec. Szymon Zyberyng. - Są istotne wątpliwości co do winy pana Z. Nie ma jednoznacznych dowodów, że to pan Z. brał udział w spaleniu altany śmietnikowej i kontenerów - podkreślał.
Adwokat zwracał uwagę, że w aktach nie tylko brak jest dowodów winy, ale są wręcz dowody niewinności. Chodzi o odzież oskarżonego, która po jego zatrzymaniu zostało przekazane biegłemu do badań. - Na ubraniu szanownego pana oskarżonego biegli nie znajdują nic, choćby ćwierć cząstki wskazującej na to, że był blisko ognia. Jak to możliwe? Bo pan Z. był w dalszej odległości. Dlatego biegły nie znalazł śladów - dowodził mec. Zyberyng. Zaznaczał też, że eksperci nie znaleźli żadnych, choćby mikrośladów substancji łatwopalnych.
Sąd, wydając w czwartek wyrok i uniewinniając Kamila Z., zgodził się z większością uwag adwokata. Ale zastrzeżeń do zebranych przez prokuraturę dowodów było znacznie więcej.
"Nieprawdopodobne"
Przede wszystkim sąd miał istotne wątpliwości co do zeznań policjantki i policjanta, którzy w tłumie obserwowali przebieg demonstracji. Część z tych zeznań sędzia Marta Szymborska uznała za sprzeczne ze sobą, część za niewiarygodne.
- Nie umknęło sądowi, że, jak wynika z zeznań policjantów, rozpoznali oni charakterystyczny element twarzy oskarżonego, a jednocześnie podali, że miał on założoną kominiarkę. W realiach niniejszej sprawy, gdy do zdarzenia doszło w godzinach popołudniowych, gdy zapadał zmrok, jawi się to sądowi jako nieprawdopodobne - podkreślała sędzia Szymborska. Tym elementem twarzy były… brwi oskarżonego.
Sąd zwrócił też uwagę na sposób, ewidentnie niezgodny z procedurą, w jaki zostało przeprowadzone okazanie przez lustro fenickie. Po pierwsze Kamil Z. nie był w jego trakcie w ubraniach, jakie miał na sobie w czasie marszu. Zamiast czarnej kurtki i butów, miał na sobie dres i klapki. Zazwyczaj świadkowie podczas okazania wskazują jako sprawcę jedną z czterech osób. Jedną z tych osób jest podejrzany. By nie sugerować, kto nim jest, tzw. osoby dobrane do okazania, powinny mieć podobny wygląd, powinny być też podobnie ubrane. Tymczasem Z. jako jedyny w trakcie tej procedury miał na stopach klapki i jako jedyny był w dresie.
Ale to nie wszystko. Najistotniejsze było bowiem to, że w trakcie okazania nie miał na głowie kominiarki. A przecież właśnie z kominiarką na głowie został rozpoznany po charakterystycznych brwiach. To także zdecydowało o uniewinnieniu.
Wyrok jest nieprawomocny.
Śledztwo trwa
Tymczasem śledztwo w sprawie podpalonej budki przy rosyjskiej ambasadzie znów się toczy. Jak informował tydzień temu Robert Zieliński, dziennikarz śledczy tvn24.pl, prokuratura znów przedłużyła termin jego zakończenia.
Tyle że dotyczy ono nie tego, kto podpalił budkę, ale tego, czy podłożenie ognia nie było działaniem na polityczne zamówienie. Taka koncepcja pojawiła się po słynnej, nielegalnie podsłuchanej rozmowie Pawła Wojtunika, byłego szefa CBA z byłą wicepremier Elżbietą Bieńkowską. Rozmawiali oni o skłonnościach do osobistego wydawania poleceń przez ministra spraw wewnętrznych i administracji Bartłomieja Sienkiewicza.
Rozmowa przebiegała tak:
"Paweł Wojtunik: - Znaczy Bartek ma ze mną taki problem, że Bartek się nauczył zarządzać wszystkim przez telefon. Nawet jak siedzieliśmy na tej trybunie, to szef BOR-u do niego telefonem, czy śmigłowiec nie może dalej latać. No ja pierniczę. No to minister. Jak on do mnie zadzwonił, czy może śmigłowiec dalej latać czy nie. Jakbym go pierdyknął telefonem.
Elżbieta Bieńkowska: Ha, ha, naprawdę?
PW: Stołeczny dostaje telefon, żebyśmy...
E.B.: Ale jaja, ale jaja, ale jaja.
PW.: Widzisz, ale facet nauczył ich, że on dzwoni i on im rozkazuje. I tak samo poszli, spalili budkę pod ambasadą, bo minister osobiście wymyślił taką... wiesz z takiego...
E.B.: Taką koncepcję, tak, tak".
"Wierutna bzdura"
Interpretację, że to Sienkiewicz wydał polecenie spalenia budki, Wojtunik nazwał absurdalną. – Wierutna bzdura - komentował.
Również na przesłuchaniach, jak informował reporter tvn24.pl Elżbieta Bieńkowska (dziś komisarz UE) i Paweł Wojtunik zgodnie wyjaśniali, że to nieporozumienie. Według nich w tym fragmencie chodziło wyłącznie o podkreślenie skłonności ówczesnego szefa MSW do wydawania osobistych poleceń funkcjonariuszom. Według nieoficjalnych informacji tvn24.pl do podobnych wniosków doszli prokuratorzy z Suwałk. - Zamierzali umorzyć śledztwo w tym wątku, jednak innego zdania są przełożeni z Prokuratury Regionalnej w Białymstoku - mówił rozmówca Roberta Zielińskiego, prosząc o zachowanie anonimowości.
Ze słów informatora wynika, że suwalscy śledczy po umorzeniu wątku dotyczącego celowego podpalenia budki chcieli się skupić na badaniu ewentualnych błędów w zaplanowaniu i przeprowadzeniu policyjnej operacji podczas Marszu Niepodległości. - To, że budka spłonęła, jest efektem błędu w policyjnej sztuce, a nie celowego działania. I to chcieli wyjaśniać - cytował swojego rozmówcę dziennikarz śledczy tvn24.pl.
Paweł Wojtunik i Bartłomiej Sienkiewicz byli też przesłuchiwani w procesie Kamila Z. Pierwszy stwierdził, że jego słowa zostały wyrwane z kontekstu. Drugi zaprzeczył, by wydawał polecenie spalenia budki.
Podczas marszu w 2013 roku dochodziło do aktów wandalizmu:
Marsz Niepodległości 2013
Marsz Niepodległości 2013
Piotr Machajski