Prokuratora Okręgowa w Warszawie wniosła do Sądu Najwyższego kasację od prawomocnego wyroku w sprawie wypadku, w którym Piotr Najsztub potrącił starszą kobietę. Zdaniem prokuratury, sąd odwoławczy błędnie ocenił wyrok sądu pierwszej instancji.
Do zdarzenia doszło 5 października 2017 roku na skrzyżowaniu ulic Piłsudskiego i Piasta w Konstancinie-Jeziornie. Było już po zmroku, pogoda była fatalna - padał deszcz, wiał silny wiatr. Przejście dla pieszych było słabo oświetlone. Nowe, mocne latarnie zamontowano tam dopiero po wypadku. Potrącona przez dziennikarza 77-letnia piesza doznała poważnych obrażeń, przede wszystkim głowy. Piotr Najsztub (zgodził się na publikację nazwiska i wizerunku) jechał bez prawa jazdy. Jego auto nie miało też ważnych badań technicznych.
W listopadzie 2019 roku Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał w mocy uniewinniający dziennikarza wyrok Sądu Rejonowego w Piasecznie.
- 8 stycznia Prokurator Okręgowy w Warszawie wniósł do Sądu Najwyższego kasację od prawomocnego wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie - poinformowała rzeczniczka Prokuratury Krajowej prok. Ewa Bialik.
Jak poinformowała prokuratura, zdaniem śledczych sąd odwoławczy popełnił błędy co do oceny wyroku sądu pierwszej instancji. Dlatego została wniesiona kasacja, w której prokurator wniósł o uchylenie zaskarżonego wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania w postępowaniu odwoławczym Sądowi Okręgowemu w Warszawie.
Dlaczego sąd uniewinnił dziennikarza?
Na tvnwarszawa.pl informowaliśmy, czym kierował się sąd utrzymując w mocy uniewinnienie dziennikarza.
Jak tłumaczył w uzasadnieniu wyroku sędzia Piotr Bojarczuk, w sprawie nie zostały zabezpieczone ślady hamowania. Nie zostało określone położenie ciała pokrzywdzonej względem samochodu. Nie zostało ustalone położenie samochodu. A to na podstawie takich danych swoją opinię wydają biegli od rekonstrukcji wypadków samochodowych. W tym przypadku biegli "czynili jedynie założenia", co zdaniem sądu było niedopuszczalne.
Dlaczego nie zabezpieczono tych dowodów? Wpływ na to miała pogoda i prowadzona akcja ratunkowa. Ratownicy poprosili Najsztuba o przestawienie samochodu po wypadku.
Sąd mógł więc się oprzeć jedynie na zeznaniach świadków. Przede wszystkim potrąconej kobiety, ale też kierowcy, który jechał w przeciwnym kierunku. Zeznania pokrzywdzonej nie były jednak kategoryczne. Z kolei kierowca innego samochodu trzykrotnie, jak podkreślił sąd, zmieniał przedstawioną przez siebie wersję wydarzeń.
- Pani pokrzywdzona stwierdza: "Podeszłam do przejścia dla pieszych. Rozejrzałam się w lewą i prawą stronę. Patrzyłam w lewo. Widziałam nadjeżdżający samochód. Wydaje mi się, że samochód starał się zatrzymać". To jest kluczowe stwierdzenie. Pani pokrzywdzona nie miała żadnej pewności, że samochód się zatrzyma - argumentował sędzia Bojarczuk.
Sąd nie znalazł podstaw
Kierowca samochodu, który był ważnym świadkiem w tej sprawie nadjeżdżał z przeciwnej strony niż Najsztub. Najpierw zeznał, że zatrzymał się przed przejściem dla pieszych. Później jednak zeznał, że jedynie zwolnił, bo planował się zatrzymać. Piesza została jednak potrącona, gdy do przejścia miał jeszcze kilka metrów.
W związku z tym sąd uznał, że brak jest podstaw do tego, by skazać dziennikarza. Nie ma bowiem pewności, że piesza nie wtargnęła na jezdnię bezpośrednio przed nadjeżdżający samochód. Sąd zwrócił uwagę, że pieszy, jak każdy uczestnik ruchu, również zobowiązany jest do zachowania szczególnej ostrożności. Najsztub zaś jechał ostrożnie, z prędkością w okolicach 20 kilometrów na godzinę.
Źródło: PAP/tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl