- Pierwszą książką ojca, którą przeczytałem, był "Dziennik dyletanta", czyli eseje, które napisał dla "New Yorkera". Tak naprawdę był to zbiór obserwacji życia kulturalnego w Stanach Zjednoczonych, w latach 60. – wspomina w wywiadzie udzielonym TVN 24 Matthew Tyrmand.
Warszawa na smartfona?
Potem przyszedł czas na bardziej znane książki. "Złego" przeczytał po angielsku, bo jego polski był zbyt słaby.
- Przedstawiona tam historia Warszawy w latach 50. jest absolutnie wyjątkowa i unikalna. W tamtym czasie to mogło zostać napisane tylko w stolicy Polski. Dzięki tej książce możemy otrzymać ogromną wiedzę o społeczeństwie polskim tamtego okresu – mówi Matthew Tyrmand i dodaje, że książki ojca mogą być także doskonałym przewodnikiem po mieście.
– Dzięki "Dziennikowi 1954" mogłem przechadzać się tymi samymi ścieżkami, którymi lata wcześniej poruszał się mój ojciec, m.in. plac Trzech Krzyży, Aleje Jerozolimskie, Nowy Świat – tłumaczy syn Leopolda Tyrmanda. - Ostatnio rozmawiałem ze znajomymi o stworzeniu specjalnej aplikacji na smartfony, która umożliwiałaby spacer szlakami miejsc związanych z moim ojcem, czy też uwiecznionych w jego książkach – dodaje.
Z Brooklynu na Wall Street
Leopold zmarł, gdy Matthew miał raptem 4 lata, dlatego historię ojca zaczął poznawać stosunkowo późno. Pomógł internet. Gdy założył konto na popularnym portalu społecznościowym zaczęli pisać do niego Polacy, zafascynowani książkami jego ojca. Dopytywali, czy na pewno jest synem "tego Tyrmanda". Uzmysłowił sobie, jak ważną postacią był dla wielu ludzi jego tata.
- Cieszy mnie komercyjny sukces, zainteresowanie jego książkami, ale także biografią mojej matki, która pisze o swojej osobistej, emocjonalnej więzi z ojcem. Dla mnie to, że mogłem poznawać go przez jego pisanie, jest bardzo ważne – zdradza.
Swoje zawodowe życie związał z biznesem. Krótko po studiach zaczął pracę na Wall Street. Do Polski przyjechał promować książkę "Jestem Tyrmand, syn Leopolda", której jest współautorem.
b/roody