Kobiety blokujące marsz narodowców w 2017 roku stanęły przed sądem. Tymczasem prokuratura wciąż nie ustaliła tożsamości mężczyzn, którzy je poturbowali.
W sobotę po południu ulicami Białegostoku przeszedł pierwszy Marsz Równości. Przemarsz kilkukrotnie próbowali zablokować kibice, policja musiała użyć gazu. W uczestników marszu rzucano kamieniami, jajkami i petardami. Policja poinformowała, że zatrzymano dwadzieścia pięć osób.
Przy okazji wydarzeń z Białegostoku sprawdziliśmy, jak wygląda postępowanie dotyczące blokowania marszu narodowców z 2017 roku przez grupę kobiet.
Co się wydarzyło?
13 kobiet 11 listopada 2017 roku zostało usuniętych siłą z trasy marszu narodowców po tym, jak zorganizowały protest w okolicy mostu Poniatowskiego. Na nagraniu z zajścia widać grupę kobiet, które najpierw stoją z transparentem "Faszyzm stop" na trasie marszu, a następnie siadają na jezdni i skandują antyfaszystowskie hasła.
Doszło do szarpaniny z uczestnikami marszu wśród wulgarnych słów. Na filmie widać, że kobiety są ciągnięte po asfalcie, popychane. Ich adwokat mówił o pluciu.
Transparent został porwany. Co bardziej agresywnych mężczyzn powstrzymywali inni uczestnicy marszu i jego straż. W pewnym momencie utworzyli kordon wokół siedzących kobiet. Policja nie interweniowała. To uczestnicy marszu wynieśli je, jednej z nich trzeba było udzielić pomocy medycznej, bo uderzyła głową o asfalt.
Policja w tej sprawie prowadziła dwa postępowania. Pierwsze dotyczyło blokowania legalnego zgromadzenia przez kilkanaście kobiet, drugie prowadzone jest na wniosek protestujących kobiet - dotyczy naruszenia ich nietykalności przez protestujących.
Kobiety przed sądem
Jak ustaliliśmy, siedem z protestujących kobiet, w połowie czerwca stanęło po raz pierwszy przed sądem za blokowanie marszu z 2017 roku. Proces trwa, kolejną rozprawę zaplanowano na wrzesień.
Dlaczego akt oskarżenia wysłuchało w czerwcu na sali sądowej tylko kilka z protestujących?
Jak relacjonowała w rozmowie z tvnwarszawa.pl Katarzyna Szumniak, jedna z ukaranych przez sąd, policjanci na miejscu pojawili się kilkadziesiąt minut po zdarzeniu, kilka kobiet zdążyło się oddalić. Stwierdziła, że jak dowiedziały się, że ich koleżanki zostaną ukarane, złożyły na siebie donos do komendanta stołecznego, ale ten pozostał bez odpowiedzi.
Ostatecznie wyrokiem nakazowym (wydaje go sąd bez rozprawy), grzywną w wysokości 200 złotych, zostało ukaranych dziewięć protestujących. Siedem z nich wniosło sprzeciw. W efekcie stanęły przed sądem.
Protestujący nie rozpoznani
Jeżeli chodzi o naruszenie nietykalności kobiet to śledztwo już raz zostało umorzone przez śledczych. Adwokat pobitych kobiet złożył zażalenie na tę decyzję prokuratury.
Śledztwo zostało wznowione, ale trwa do tej pory.
- Postępowanie w sprawie pobicia uczestniczek kontrmanifestacji zorganizowanej 11 listopada 2017 pozostaje w toku, jest na etapie gromadzenia materiału dowodowego – informuje Łukasz Łapczyński rzecznik Prokuratury Okręgowej.
Śledczy przez 1,5 roku nie zdołali ustalić tożsamości mężczyzn, którzy je poturbowali.
kz/ran
Źródło zdjęcia głównego: TVN24