Hanna Gronkiewicz-Waltz ich zdeklasowała, ale się nie poddają. Kandydaci na prezydenta stolicy, musieli uznać wyższość przedstawicielki PO w tych wyborach. Zapowiadają jednak, że będą jej patrzyli na ręce i zapowiadają powrót.
Dotychczasowa prezydent wygrała wybory w pierwszej turze. Żadna dogrywka potrzebna już nie będzie. A na to na pewno liczył Czesław Bielecki.
"Widzę stolicę za 5 lat"
Kandydat popierany przez PiS wraca do swojej pracowni na Mokotowie. Zapowiada, że jako architekt-społecznik z własnym stowarzyszeniem, będzie dla ratusza bardzo wymagającą opozycją. – Ci, którzy się z tym zgadzają i będą się chcieli tam odnaleźć będą ze mną patrzeć władzy na ręce i realizować swoje projekty i pomysły – mówi Bielecki.
Swoje pomysły, ale już w Brukseli realizował będzie Wojciech Olejniczak. Ostatniego słowa jednak jeszcze nie powiedział. Być może wróci za cztery lata. - Ta kampania pokazała, że jest zapotrzebowanie na osobę, która o Warszawie myśli tak jak ja. Ja widzę Warszawę za 5, 10 lat. Dzisiaj to jest fundament do dalszej pracy – przekonuje kandydat SLD.
"Będziemy organem kontrolnym"
O dalszej pracy mówi też Katarzyna Munio, choć w tych wyborach poniosła dotkliwą porażkę i nie dość, że nie zdobyła fotela prezydenta. Jak mówi, chce stworzyć poza ratuszem samorządową opozycję i dokładnie patrzeć władzy na ręce. - Będziemy nie tylko takim organem kontrolnym miasta, ale przede wszystkim takim ciałem kreatywnym zapowiada kandydatka.
Janusz Korwin-Mikke, wyborczy weteran, zapewnia że za cztery lata znów powalczy o Warszawę. - My od lat mówimy to samo. My od 30 lat mamy ten sam program, no może juz poza likwidacją PGR-ów. Ale poglądów nie zmieniamy – zaznacza Korwin-Mikke.
Michał Tracz
ran/ec