Monika A. i jej znajomy Grzegorz R. z zimną krwią zaplanowali zabójstwo starszego pana, by przejąć jego cenne nieruchomości. W środę Sąd Najwyższy oddalił kasacje obrońców w ich sprawie. Wyrok jest ostateczny.
To była jedna z najbardziej bezwzględnych i wyrachowanych zbrodni ostatnich lat. Blisko cztery lata temu Monika A. i jej znajomy zwabili do mieszkania przy ul. Konstancińskiej na Sadybie 86-letniego Aleksandra P. Mężczyzna zajmujący się zawodowo nieruchomościami i właściciel kilku mieszkań położonych w samym centrum Warszawy, zginał od ciosów zadanych nożem. Potem zabójcy upchnęli jego ciało w walizce i spalili na polu pod Płońskiem. Motywem zbrodni było przejęcie cennych lokali należących do Aleksandra P.
W pierwszym wyroku Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Monikę A. na dożywocie, a Grzegorza R. na 25 lat więzienia. Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał potem ten wyrok. Jednak obrońcy skazanych złożyli kasacje, którą w środę rozpoznawał Sąd Najwyższy.
Grzegorz R. się przyznał
Sędziom na żadnym etapie sprawy nie udało się ostatecznie rozstrzygnąć, kto zadał śmiertelne ciosy. Tymczasem podczas środowej rozprawy w Sądzie Najwyższym przewodniczący składu sędziowskiego Wiesław Kozielewicz poinformował, że do akt sprawy wpłynęło pismo od skazanego Grzegorza R. Natomiast Andrzej Ryński, sędzia-sprawozdawca doprecyzował: - Skazany R. przyznaje się do popełnienia zarzucanej mu zbrodni. Twierdzi, że to on wykonywał czynności sprawcze.
Nie miało to jednak żadnego wpływu na przebieg postępowania. Sąd Najwyższy nie jest bowiem, jak wiele osób sądzi, "trzecią instancją". Jest sądem, który ma sprawdzić, czy wcześniejsze postępowania były przeprowadzone prawidłowo, czy nie było w nim błędów, i czy nie były to błędy "rażące".
W sprawie Moniki A. i Grzegorza R. próbowali przekonać Sąd Najwyższy, że takie błędy były. Jedno uchybienie miało dotyczyć nieprawidłowego umocowania jednego z obrońców, drugie - nieprawidłowej oceny przez sąd tzw. analizy śladów krwawych, czyli badania plam krwi znalezionych na miejscu zbrodni.
Poprzednie wyroki prawidłowe
Sędzia Andrzej Ryński przez kilkanaście minut tłumaczył dlaczego żadna z kasacji nie zasługiwała na uwzględnienie. Podkreślał, że na każdym etapie sprawy Monika A. miała zapewnionego obrońcę. Zwrócił też uwagę, że kwestionować ocenę analiz śladów krwawych obrońca mógł przed sądem apelacyjnym, a nie przed Sądem Najwyższym.
Na koniec podkreślił, że sądy pierwszej i drugiej instancji prawidłowo zbadały i oceniły sprawę.
- Oczywiście nie rzecz i miejsce, żeby mówić tu o karze - zaznaczył na koniec sędzia Andrzej Ryński i od razu dodał: - Ale trzeba powiedzieć, że ta kara, w perspektywie ogromu krzywdy, jakiego dopuścili się oskarżeni, tego ich cynicznego postępowania, które zmierzało do uzyskania konkretnych profitów, wskazuje na to, że ta kara jest zasłużona i celowa.
Środowe rozstrzygnięcie oznacza, że wyroki dla Moniki A. i Grzegorza R. są już ostateczne.
Surowe kary
Wcześniej w procesie apelacyjnym sąd też podkreślał, że inne kary nie mogły zapaść.
- Kary wymierzone oskarżonym są bardzo surowe, ale trudno w realiach tej sprawy przyjąć, aby były to kary rażąco niewspółmierne - argumentowała w lutym ubiegłego roku sędzia Ewa Plawgo z Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
Oboje oskarżeni byli sądzeni za zabójstwo z "motywacji zasługującej na szczególne potępienie".
Ona, jako inicjatorka tej zbrodni została skazana na dożywocie. On, zwerbowany do pomocy, spędzi w więzieniu 25 lat. Oboje zostali też pozbawieni praw publicznych na dziesięć lat.
Monika A. była w przeszłości bibliotekarką, strażniczką więzienna, później księgową. Miała wyższe wykształcenie (zawód wyuczony: zarządzanie przedsiębiorstwem zintegrowanej Europy) i, co potwierdzili biegli, wysoki iloraz inteligencji. Jest matką 10-letniego syna. Będzie mogła się z nim spotkać dopiero, gdy ten będzie dorosłym mężczyzną.
Skazana znała sytuację majątkową swojej ofiary, wiedziała, że Aleksander P. żyje samotnie, nie utrzymuje bliskich kontaktów z rodziną. - Miała motyw finansowy, motyw do tego, by pozbawić życia Aleksandra P. - mówiła sędzia Plawgo.
Ale Monika A. sama nie była w stanie przeprowadzić zabójstwa. Wzięła do pomocy młodszego o 11 lat Grzegorza R., chłopaka siostry swojej przyjaciółki. Później zresztą całą winę próbowała zwalić na niego. On nie pozostał jej dłużny. Podczas przesłuchania przyznał, że był w mieszkaniu w chwili zbrodni, ale twierdził, że to Monika poderżnęła gardło Aleksandrowi P.
Bez znaczenia, kto zadał cios
- Oskarżeni obrali dość specyficzną, acz dopuszczalną formę obrony, przerzucając na siebie odpowiedzialność za zabójstwo. W związku z tym, sąd nie do końca był w stanie odtworzyć przebieg wydarzeń - mówiła sędzia Plawgo. Jak już pisaliśmy, nie udało się jednoznacznie ustalić, kto zadał ten jeden śmiertelny cios. - Jednak to, kto uderzył Aleksandra P. nożem, pozostaje bez znaczenia - zaznaczyła sędzia. Byli razem, razem dokonali zbrodni, razem odpowiedzieli za nią przed sądem.
Z kolei sąd pierwszej instancji uznał, że Grzegorz R. był tylko "narzędziem" rękach Moniki A., ale "narzędziem świadomym".
Monika A. nie tylko zaplanowała zabójstwo, ale też zrobiła wiele, by przejąć mieszkania. Przez kilka miesięcy ćwiczyła podpis ofiary, szukała notariusza, który pomógłby jej sfinalizować przepisanie nieruchomości.
- Monika chciała znaleźć notariusza na tzw. du… - mówił w śledztwie jeden ze świadków. Oskarżona miała go uwieść, a gdyby się opierał, to zaszantażować nagraniem z ukrytej kamery. Taką kamerę (w pilocie od telewizora) policja znalazła w jednym z mieszkań. W aktach sprawy jest korespondencja sms-owa z prawnikiem z Trójmiasta, który chciał skorzystać z nietypowych praktyk seksualnych oferowanych przez oskarżoną. Ostatecznie notariusz nie spotkał się z oskarżoną. Najprawdopodobniej przestraszył się. Policja nie ustaliła jego tożsamości.
Uprzątnęli ślady krwi
Aleksander P. zginął na początku maja 2014 r. w wynajętym przez A. mieszkaniu na Sadybie. Zabójcy upchnęli jego ciało w walizce (kupionej specjalnie w tym celu, już po zabójstwie), a następnie wywieźli w okolice Płońska i zakopali. Ślady krwi w mieszkaniu uprzątnęli m.in. malując zachlapane ściany.
Po trzech tygodniach Monika A. uznała, że zwłoki trzeba przenieść w inne miejsce i spalić. Do pomocy wzięli Olę (wówczas 15-letnią), dziewczynę Grzegorza R. To właśnie ona opowiedziała o wszystkim swojej siostrze (czyli przyjaciółce Moniki A.), a ta z kolei swojemu chłopakowi, który był policjantem w komendzie w Nowym Dworze Mazowieckim. W ten sposób, półtora miesiąca po zbrodni, o sprawie dowiedziała się prokuratura. Wcześniej Aleksandra P. nikt nie szukał, bo nikt się jego losem nie interesował.
- W ocenie sądu, to sprawa rodem z mrocznego, skandynawskiego kryminału albo (filmu - red.) braci Cohen. Ale zdarzenia, które się wydarzyły, to nie jest fabuła wymyślona przez Jo Nesbø czy Ethana Coena. To rzeczywistość, która miała miejsce niespełna dwa lata temu w nieodległych miejscach od miejsca, w którym się aktualnie znajdujemy - mówił w kwietniu 2016 r. sędzia Michał Piotrowski ogłaszając pierwszy wyrok w tej sprawie.
"Okrutny demon"
Sędzia przytoczył list, w którym skazana opisywała samą siebie: "Zła jestem głównie na siebie, bo pod postacią słodkiej dziewczyny i namiętnej kobiety zawsze krył się okrutny demon, który tylko czeka, aby zaatakować i wbić swoje kły w szyję potencjalnych ofiar".
- Okoliczności tej sprawy, w ocenie sądu nakazują zgodzić się z tym metaforycznym, może nieco grafomańskim, ale trafnym opisem oskarżonej dokonanym przez nią samą – dodawał sędzia Piotrowski. - To nie są surowe kary, to kary sprawiedliwe. Tylko w ten sposób oskarżeni mogą zrozumieć ogrom zła, jakie wyrządzili. Ta sprawa pokazuje, do czego jest zdolny człowiek, kiedy kieruje się chciwością - podsumowywał sędzia.
Choć wcześniej podczas rozpraw Monika A. wielokrotnie płakała (prok. Maciej Godzisz mówił, że potrafi płakać na zawołanie) w chwili ogłaszania wyroku sądu pierwszej instancji jej twarz pozostała nieruchoma.
Piotr Machajski
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24