Wydawanie płyt i organizowanie koncertów nie jest typowe dla muzeów. Ale Muzeum Powstania Warszawskiego także pod tym względem od początku było inne. Z krążków, na których przystawiło swój stempel uzbierała się spora kupka. Z roku na rok wydłuża się także lista artystów, którzy zagrali w Parku Wolności obok muzeum. Dlatego z jego dyrektorem postanowiliśmy porozmawiać o muzyce. Jan Ołdakowski opowiedział nam o swoich punkowych kasetach, słabości do coverów Kombi czy współpracy z Tomaszem Stańką. Zdradził dlaczego z hollywoodzkimi kompozytorami pracuje mu się łatwiej, niż z warszawskimi raperami i wspominał jak poczuł się hipsterem.
Piotr Bakalarski: Pan dyrektor przerzucił się całkiem na iphone’a czy zdarza się jeszcze z plastiku posłuchać?
Jan Ołdakowski: Zdarza się. Ostatnio zastanawiałem się nawet nad kupnem adapteru. Ale faktycznie, muzyczne aplikacje do iphone’a czy ipada dały zupełnie nową perspektywę. Wróciłem niedawno dzięki nim do francuskiego punk rocka, którego słuchałem w latach 80. To absolutnie wzruszające doświadczenie, bo znałem to z jakichś zjechanych kaset. To były czasy, kiedy wkręcenie się taśmy było prawdziwym dramatem. Mija 20 kilka lat, ta sama muzyka dostępna na jedno kliknięcie. Moją pierwszą punkowa kasetą było KSU, które już wtedy uchodziło w Warszawie za zespół lekko obciachowy. Ale lubiłem ich, do dziś lubię.
A miał pan gdzieś z tyłu głowy te punkowe doświadczenia zostając szefem tej szacownej instytucji?
Proszę nie zapominać, że przed muzeum miałem poważny epizod muzyczny. Wszedłem tu prosto z prowadzonej przez siebie Galerii Off, gdzie muzyka była bardzo ważna. Tam się mieszały różne gatunki. Piotr "Pietia" Wierzbicki grał z płyt punka i ska, organizował płytowe czad giełdy. Partia zagrała u nas swój ostatni koncert, do dziś mam wlepkę z niego. Robiliśmy też koncerty byłych punkowców zafascynowanych stylistyką disco kiczu. Grał Konstanty Usenko z zespołem Super Girl and Romantic Boys. Macio Moretti, dziś znany z innych projektów, miał zespół, który występował z coverami Kombi. Moim zdaniem brzmiały lepiej, niż oryginał, były jeszcze bardziej słodkie i wciągające.
Ale pierwszą płytą ze stemplem Muzeum Powstania Warszawskiego był krążek Tomasza Stańki. Dlaczego?
Muzeum Terroru w Budapeszcie, które było dla nas jednym z istotniejszych punktów odniesienia, kiedy budowaliśmy nasze muzeum, zatrudniło muzyka, który stworzył charakterystyczny gitarowy riff. On był powplatany w wystawę. Spodobało nam się to, ale głupio kopiować pomysły wprost. Dlatego pomyśleliśmy, że zrobimy coś bardziej wysublimowanego, z wyższej półki, a jednocześnie lubianego. Lena Cichocka-Dąbkowska zadzwoniła do Tomasz Stańki. Baliśmy się, że w ogóle nie będzie chciał z nami rozmawiać, ale zgodził się spotkać. W pewnym momencie wyciągnął trąbkę z futerału, powiedział, że chodzi mu po głowie pewien motyw muzyczny i zaczął go grać. Wyszedł z tego kameralny koncert dla trzech osób. Spodobała nam się muzyka i samo podejście. Wyszła z tego cała płyta "Wolność w Sierpniu", a frazę którą Stańko zagrał wtedy dla nas do dziś można usłyszeć w muzeum. Lubimy pracować z entuzjastami, artystami, których nie trzeba długo namawiać.
A jak to było z Lao Che? Płyta "Powstania Warszawskie" wyszła w 2005 roku, ale była gotowa już rok wcześniej. Zespół tłumaczył, że nie chciał podpinać się pod 60. rocznicę obchodów wybuchu powstania i otwarcie muzeum. Pan znał ten materiał wcześniej?
Tak. Jedną z trzech osób odpowiedzialnych za układanie schematu muzycznego muzeum był Filip Różański, czyli Wieża z Lao Che. Przynosił nam kolejne mixy. Pamiętam, że słuchałem w samochodzie tego materiału w surowej wersji, ale już wtedy czuć było ogromną energię. Zespół był ciekaw, co o ich muzyce będą sądzić powstańcy. Przyznam, że w muzeum obawialiśmy się, że płyta zostanie odebrana jako obrazoburcza. Przekazaliśmy ją kilku powstańcom i poprosiliśmy o recenzję. Zadzwonił do mnie śp. Eugeniusz Ajewski z "Baszty", powiedział, że płyta fajna, ale nagrałby ją mocniej. Wtedy zrozumiałem, że nie doceniamy powstańców, że oni dużo więcej rozumieją z tego świata, a my myślimy stereotypowo.
Podczas koncertu Lao Che w Parku Wolności te wątpliwości nie wróciły?
Ja nie miałem z tym żadnego problemu, ale obawiałem się trochę o uczucia powstańców, oni są tu przecież najważniejsi. Urządziliśmy dla nich sektor z krzesełkami. Mówili, że to raczej nie ich estetyka, byli nieco zdziwieni, ale nie było zasadniczej krytyki, odrzucenia. Natomiast z wielką radością odnotowali to zainteresowanie młodzieży. Proszę pamiętać, że wtedy jeszcze powstańcy byli kompletnie oszołomieni reakcją na rocznicowe Powstanie Warszawskie. W tym roku minie 10 lat istnienia muzeum i wszyscy uważają, że tak było od zawsze, że ludzie z biało-czerwonymi opaskami na rękach są otaczani szacunkiem, że zaprasza się ich do telewizji, że 1 sierpnia o 17.00 wszyscy stają na ulicach. Nikt nie pamięta smętnej 50. czy 55. rocznicy, która – mówiąc językiem telewizyjnym - nie zażarła społecznie. Uroczystości były jak trzeba, mądre przemówienia, zagraniczni goście itd., ale poza politykami i powstańcami niewiele osób to odnotowało. W 2004 roku nastąpił pewien przeskok, zmiana, w wyniku, której powstańcy stali się kimś ważnym. Dziś młodzież traktuje ich trochę jak bohaterów popkulturowych, mają status gwiazdy społecznej, ale tak nie było zawsze.
Fragment koncertu Lao Che
Po Lao Che wróciliście jednak do jazzu i wydaliście płytę wokalistki Agi Zaryan "Umiera Piękno".
To zasługa Doroty Serwy, która przez wiele lat zajmowała się w muzeum projektami muzycznymi. To była piękna, liryczna, wzruszająca płyta. A na koncert przyszło 8 tysięcy osób, które były całkowicie zaczarowane muzyką.
Ta płyta była ważna także w warstwie tekstowej, bo oddawała głos kobietom i na długo przed wybuchem dyskusji o gender w Polsce.
W sposób naturalny uważaliśmy, że takie spojrzenie też jest ważne. W 2007 roku Aga Zaryan była wschodzącą gwiazdą, znaną przede wszystkie poza Polską. Widać było, że to artystka o ogromnym potencjale. Daliśmy jej wolną rękę w doborze poezji, którą zaśpiewała. Sięgnęła głównie po wiersze spoza mainstreamu.
Poniekąd spoza mainstreamu był także Tadeusz Gajcy, którego również postanowiliście spopularyzować muzyką. Dlaczego on?
Poezja powstańcza to dwa nazwiska: Baczyński i Gajcy. Tego pierwszego wszyscy znają, bo jest obecny w lekturach i bardziej liryczny. Postanowiliśmy spojrzeć na tego drugiego, mniej znanego, a przez to mniej czytanego. Powstały dwa albumy: dwupłytowa składanka oraz "Gajcy-Szyc-Pierończyk", czyli poezja Gajcego recytowana przez Borysa Szyca z towarzyszeniem saksofonu Adama Pierończyka. Druga płyta była oczywiście eksperymentem, mieliśmy świadomość, że nie zyska szerokiego odbioru, ale nie chcieliśmy wydawać po prostu tomiku poezji, zamierzaliśmy zrobić coś więcej.
O poziomie składanki można dyskutować, ale miała ona jedną niepodważalną zaletę - pozwoliła wypromować Karolinę Cichą. Uważam, że jej dwie piosenki wyrastają ponad całą resztę. Panu będzie niezręcznie to przyznać, ale wybranie jej jako głównej autorki kolejnego projektu muzycznego muzeum, czyli "Wawa2010.pl", jest tego dowodem.
Karolina bardzo nas uwiodła swoim muzyczno-sceniczno emploi, swoją radością, ekspresją i świetnym głosem. Konstrukcją "Wawy2010.pl" są duety, ale oczywiście głównym głosem jest Karolina.
A jakie były okoliczności powstania płyty De Press "Myśmy Rebelianci"?
W założeniu też miała być składanką. Chcieliśmy opowiedzieć o Żołnierzach Wyklętych i wzięliśmy się za to, zanim stało się modne, czyli był to projekt hipsterski. Fundacja Żołnierzy Wyklętych pomogła nam znaleźć właściwe teksty, a my mieliśmy poszukać muzyków, którzy mogliby to nagrać. Pierwszy przyszedł nam do głowy Andrzej Dziubek. Wysłaliśmy mu wszystkie teksty, żeby wybrał sobie jeden. Ale on szybko oddzwonił, że bierze wszystkie i zrobi fajną płytę. Stworzył energetyczną opowieść o Żołnierzach Wyklętych. W czasie koncertu ilustrował ją efektami wizualnymi – ciął metalowe beczki szlifierką kątową. Musiałem kupić na fakturę muzeum trzy beczki i zamówić strażaków.
Czy miał pan świadomość, że zamawiając płytę u LUC-a sięgnie on po najbardziej humorystyczne i groteskowe fragmenty Archiwum Historii Mówionej?
Dajemy wolność artystom, z którymi współpracujemy. Powstanie można oglądać z różnych perspektyw. LUC wybrał fragmenty wypowiedzi, które pokazują codzienną, ludzką, czasem paradoksalną twarz powstania, choć wcale nie są obrazoburcze i tak płyta też taka nie jest.
W ostatnich latach każdy szanujący się skład hip-hopowy z Warszawy musi mieć jakiś kawałek o Powstaniu Warszawskim. Niektóre z tych piosenek okazały się wielkimi hitami sieci np. "63 dni chwały" Hemp Gru mają na YouTubie ponad 3 miliony wyświetleń. Nie korciło pana, żeby zrobić coś z raperami?
Ten kierunek ma się dość dobrze. Jeśli 3 miliony osób klika Hemp Gru to trzymam kciuki za Hemp Gru, ale ja wolę odkrywać Karolinę Cichą. Staramy się zawsze powiedzieć coś nowego, choć nie deprecjonujemy tego co już istnieje i ma się dobrze. Rzadko coś robimy z gotowymi produktami. Staramy się wydawać nowe rzeczy. Choć przyznaję, że mi najtrudniej jest kochać hip hop. Może nie zdarzył się taki skład, z którym znaleźlibyśmy pomysł na coś nowego.
Łatwiej współpracuje się z kompozytorami hollywoodzkimi? Jak udało się namówić do współpracy Jana AP Kaczmarka?
Po prostu zadzwoniliśmy. Praca z artystą, który pracował dla Hollywood jest olbrzymia frajdą. To jest wielki artysta, jednocześnie bardzo profesjonalny. Ma poczucie obowiązku, świadomość terminów. Organizacyjnie było doskonale. Z efektu muzycznego też byliśmy bardzo zadowoleni i chętnie zrobilibyśmy z nim coś jeszcze.
Trochę się tego nazbierało. A przecież gdybyście 10 lat temu ograniczyli się do promowania powstańczych piosnek, to właściwie nikt nie mógłby mieć pretensji, bo wydawania płyt i organizowanie koncertów nie jest standardem muzeów.
Dla tradycyjnego odbiorcy piosenek powstańczych też mamy ofertę. Na sierpniowe śpiewanki przychodzą tysiące osób. To rodzaj takiego flash mobu, happeningu, ci którzy potrafią śpiewać - śpiewają, ci którzy nie umieją - przeglądają śpiewniki albo po prostu słuchają. Z tego też nie zrezygnujemy.
Dziękuję za rozmowę.
Jan Ołdakowski o filmie "Powstanie Warszawskie":
Jan Ołdakowski o filmie Powstanie Warszawskie
Źródło zdjęcia głównego: Julia Sielicka-Jastrzębska, MPW