Wyrok dożywocia usłyszał w piątek Jerzy B., seryjny morderca z Warszawy. Sąd nie był w stanie ocenić, czym kierował się, zabijając dwie osoby. Życie trzeciej policjanci uratowali w ostatniej chwili.
Proces dotyczył morderstw z lutego i sierpnia 2013 roku. Kolejne mordy Jerzego B. dzieliło niemal dokładnie pół roku. Policjanci ujęli mordercę, gdy przygotowywał się do trzeciej zbrodni - znów po upływie półrocza. - Za pierwsze morderstwo sąd wymierzył karę 25 lat więzienia. Za kolejne również 25 lat więzienia, a łącznie wymierzył karę dożywotniego więzienia - mówi portalowi tvn24.pl zastępca prokuratora apelacyjnego w Warszawie Waldemar Tyl. - Sąd podkreślił też, że to praca policjantów i prokuratora zapobiegła kolejnym mordom - dodaje. Mimo ekspertyz psychologów, tak prokuraturze, jak sądowi nie udało się dociec, co kierowało Jerzym B.
Z obserwacji wynikało jedynie, że miał rozbudowane poczucie własnej wartości, któremu towarzyszyła pogarda wobec innych ludzi.
Wynajmował mieszkania
Jerzy B. działał w ten sam sposób. Odpowiadał na ogłoszenia o wynajmie mieszkań. Tak się pojawił w domu 70-letniego lekarza Jerzego O. na warszawskiej Sadybie. Zadał mu osiem ciosów nożem. Pół roku później kilkanaście ciosów nożem zadał 63-letniej Elżbiecie S., którą najpierw skrępował. Te zabójstwa skojarzyli ze sobą policjanci z wydziału terroru kryminalnego i zabójstw komendy stołecznej policji. Ich praca pozwoliła zatrzymać wówczas 53-letniego Jerzego B. gdy szykował się do kolejnej zbrodni. - U mężczyzny ujawniono dwa telefony, z których w lutym i sierpniu 2013 roku telefonowano do ofiar w celu umówienia spotkania. Analiza danych telekomunikacyjnych wykazała, że telefony wykorzystywane były wyłącznie do wykonania tych połączeń, a przez następne pół roku były wyłączone - poinformowała prokuratura.
Robert Zieliński / tvn24.pl