Renata Cybula jest pielęgniarką w szpitalu w Nowym Dworze Mazowieckim. To tam w grudniu trafił jej mąż, Andrzej. Miał 57 lat. Kilka lat temu przeszedł zawał serca. Od pewnego czasu uskarżał się na ból nogi, która puchła i robiła się coraz bardziej sina. Nie lubił chodzić do lekarzy, ale czuł, że tym razem bez ich pomocy się nie obędzie.
Noga jak u małego słonia
- W środę wieczorem pojechał do szpitala na SOR. Na tym oddziale przebywał do około północy. Później przewieziono go na Bródno, na USG żył. Rano, gdy poszłam do pracy, zadzwonił mąż, że jest już w domu. Jak oni mogli prawidłowo zrobić to badanie, skoro ta noga była wielkości nogi małego słonia? Okazało się, że ze szpitala wypuścili go o 3.15 (w nocy - red.). Dla mnie to jest nie do pomyślenia, że oni go o tej porze wypuścili - opowiada Renata Cybula.
Rzecznik Szpitala Bródnowskiego wyjaśnia, że pacjent został zwolniony do domu, ponieważ nie było żadnych podstaw, by miał pozostać w szpitalu.
- Mąż mi opisywał całą sytuację, która go spotkała na Bródnie. Lekarz podobno był bardzo zbulwersowany tym, o której godzinie przywożą mu pacjenta do badania. Potem mąż wyszedł z tego szpitala i miał pójść na przystanek, z którego mógł się zabrać pierwszym autobusem. Na drugą stronę trzeba było przejść po schodach. Mówił mi, że on już się tak źle czuł, że myślał, że już nie podejdzie. Mówił, że praktycznie wciągał się po barierce na górę. W międzyczasie się uginał, klękał. Mówił, że prawej nogi już praktycznie nie czuł, już była tak obrzęknięta - opowiada pani Renata.
"Ten pacjent powinien zostać w szpitalu"
Lekarz, który wypisał pana Andrzeja ze szpitala już tam nie pracuje. O opinię na temat jego decyzji reporter "Uwagi!" TVN zapytał specjalistę z wieloletnim stażem, profesora Krzysztofa Bieleckiego.
- Badający uczciwie pisze, że ze względu na duży obrzęk w prawej kończynie dolnej badanie przepływowe dopplerowskie było utrudnione, ale pozwoliło mu to na wykluczenie zakrzepicy w żyłach kończyny dolnej prawej - ocenia na podstawie dokumentacji medycznej prof. Bielecki. - Ale jednocześnie pisze, że w obwodowej części udowej tętnicy udowej nie ma przepływu i obok ze znakiem zapytania jest napisane zakrzep, zator. Czyli jakiś problem naczyniowy był. Ten pacjent powinien zostać w szpitalu – wyjaśnia lekarz.
Po wizycie w Szpitalu Bródnowskim Andrzej Cybula ponownie trafił do lekarza pierwszego kontaktu. Ten znowu skierował go do szpitala z podejrzeniem ostrej niewydolności krążenia. Jego żona poprosiła o przyjęcie męża do szpitala, w którym pracuje.
- Doktor tak trochę podeszła do mnie dziwnie, stwierdziła, że na weekend to tak nie za bardzo jest po co. Umówiłyśmy się na poniedziałek – mówi Renata Cybula.
"Czy nikt go nie oglądał?"
Pan Andrzej w poniedziałek został przyjęty do szpitala. Jego karta medyczna zawiera dwa zapisy. Pierwszy jest z godziny 11.35, a drugi - z godziny 21.24. I jest to już informacja o zgonie pacjenta.
- Jeżeli pacjent jest przyjmowany w trybie pilnym, z takimi objawami niewydolności i dopiero po prawie dziesięciu godzinach jest kolejna informacja stwierdzająca, że pacjent nie ma objawów życia, to rodzi się pytanie, czy nikt go wcześniej nie oglądał? - po obejrzeniu karty medycznej zastanawia się w rozmowie z reporterem prof. Krzysztof Bielecki.
- Lekarz prowadząca powiedziała mi, że ten poprzedni zawał, który miał, to był bardzo rozległy zawał i praktycznie od tamtej pory mój mąż żył z połową martwego serca. Gdy spytałam, jak można żyć z martwym w połowie sercem, zmieszała się trochę i powiedziała, że w takim razie teraz może tak się stało – opowiada Renata Cybula.
Prokuratorskie śledztwo
Rodzina zażądała sekcji zwłok, niezależnej od szpitala, i zgłosiła sprawę organom ścigania. Prokuratura wszczęła śledztwo w kierunku narażenia pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz w sprawie nieumyślnego spowodowania jego śmierci.
- Z opinii biegłych wynika, że do śmierci doszło na drodze przewlekłej niewydolności krążenia. Ponadto w obrazie sekcyjnym stwierdzono przewlekłe zaawansowane zmiany chorobowe w układzie krążenia – mówi Łukasz Łapczyński z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Podaje, że w ciągu tygodnia panem Andrzejem zajmowało się 13 lekarzy z czterech placówek medycznych.
Śledztwo jest w toku. Ma wyjaśnić, czy tej śmierci można było uniknąć.
Zobacz cały reportaż "Uwagi!" TVN.