- To był moment. Zapaliło się zielone światło i ruszyliśmy. Już po chwili nic nie było widać, całkowity brak widoczności - opowiada Bolesław Zapał, który był jednym z kierowców, który jako pierwszy przejeżdżał przez miejsce awarii magistrali ciepłowniczej w pobliżu toru Stegny w Warszawie. Mówi, że z auta nie dało się wyjść, bo ulicą "płynęła rzeka gorącej wody". Zanim przyszła pomoc spędził w samochodzie około pół godziny.