Przejazd jednego z najważniejszych pucharów w piłce nożnej ulicami Warszawy nie wywołał żadnych emocji. W zalewie reklam i remontów konwój z trofeum przejechał bez echa.
Szanse na to, że doczekamy się kolejnego przejazdu pucharu Delaunaya ulicami Warszawy są niewielkie - nasza reprezentacja musiałaby wygrać mistrzostwa. Jej powrót z finału - który rozegrany zostanie w Kijowie - z pewnością wyglądałby tak, jak dzieje się to w każdym kraju: tłumy na ulicach i autokar z odkrytym górnym pokładem. A na nim tryumfująca, biało-czerwona jedenastka unosząca puchar. Można pomarzyć.
Na razie, niejako w zastępstwie zorganizowano wizytę pucharu, który uda się następnie do Kijowa. W piątek, w samo południe przewieziono go ulicami zakorkowanego miasta. Mijał budowę II linii metra i ukryte za wielkimi reklamowi płachtami budynki na dachu samochodu marki, która sponsoruje turniej. W eskorcie policji i autobusu (z niewiadomych powodów - londyńskiego) wrócił na plac Defilad.
Nie witały go tłumy. Zabiegani przechodnie, przywykli do kursujących po mieście aut ze szczekaczkami na dachach i reklamami na przyczepach, na całą tę kawalkadę w ogóle nie reagowali. A nieliczni, którzy w ogóle ją dostrzegli... pukali się na przykład w czoło.
roody