Byłem ostatnio w Krakowie. Miasto miłe, przyjazne, dzielnica Zwierzyniec - poezja... Ludzie życzliwi niesamowicie – oj żeby tak w Warszawie. Ale łyżka dziegciu musi być...
Zjadłem przystępny cenowo – rewelacyjny posiłek na Starym Mieście. Niezapomniany, ale dość drogi obiad na krakowskim Kazimierzu - wart swojej ceny. I ten trzeci...
Wbrew zdrowemu rozsądkowi
Włoska "restauracja" niedaleko centrum. Zadęcie niesamowite. Kelner prawie wykrzykujący peany o jakości lokalu, piec opalany drewnem, zamiast oliwy - "słonecznikowy z trzeciego tłoczenia", pieczywo "własnego wypieku" – zleżały chleb tostowy.
Po całodziennym zwiedzaniu, wbrew zdrowemu rozsądkowi i instynktowi, brniemy dalej. Dania główne zróżnicowane od tragedii do poprawności. Desery małe – a były ze mną dwie koneserki. Panna cotta rozpoznana dzięki anonsowi kelnera. Nota bene poproszony o kartę win nie zdążył mi jej podać – czym prawdopodobnie uratował moje życie.
Forma treść przerosła
Wnoszę to z rychłych żołądkowych przeżyć moich towarzyszek. Ceny nie wspomnę – wartości nauki (zapłaciłem) i zdrowia (uratowałem) nie da się oszacować. I tak okazało się, że forma treść przerosła. Knajpa z włoskim napisem i "drewnolubnym" piecem stoi niedobrym jedzeniem.
Ciekawe na jak długo wystarczy zwiedzających. W stałych klientów nie wierzę.
Autor: Artur Chrzanowski/rs / Źródło: TVN Meteo