Ból był nie do zniesienia. Wybaczcie mi. Przepraszam - tak mówi Chińczykom ich wielka, niespełniona nadzieja na złoty medal Liu Xiang. Biegacz nie pobiegł w eliminacjach biegu na 110 metrów przez płotki, bo już na torze odnowiła mu się kontuzja.
Najpopularniejszy obok koszykarza Yao Minga chiński sportowiec, przeprosił rodaków za zawód, jaki im sprawił, wycofując się z eliminacji biegu na 110 m przez płotki. - Ból był nie do zniesienia - powiedział nazajutrz po porażce chińskim mediom.
Nie dał rady
- Pragnę podziękować wszystkim ludziom za wsparcie. Chciałbym wszystkim powiedzieć: wybaczcie mi i przepraszam - oświadczył Liu.
- Kiedy Chinom przyznano organizację igrzysk, miałem 18 lat. Od tego czasu nie przestawałem myśleć o starcie w Pekinie, ale nigdy sobie nie wyobrażałem, że będę musiał się wycofać nie uczestnicząc nawet w kwalifikacjach - dodał.
W wywiadzie dla telewizji państwowej CCTV mistrz olimpijski z Aten powtórzył, że "ból był nie do wytrzymania". Obiecał jednak, że wróci na bieżnię.
Cztery lata przygotowań
Cały naród śledził przez cztery lata przygotowania Liu, który miał przed własną publicznością zdobyć złoty medal. Przygotowania w ostatnich miesiącach zostały zmącone kontuzją ścięgna Achillesa. Pochodzący z Szanghaju Liu nie chciał zawieść rodaków. W ostatnich tygodniach próbował nadrobić stracony czas. Zaszył się gdzieś, ćwiczył z nadzwyczajnym rygorem, nawet z matką kontaktował się jedynie telefonicznie.
Zrobił kilka kroków
W poniedziałkowych eliminacjach, po falstarcie biegacza z Kataru, Chińczyk zrobił kilka kroków przed pierwszym płotkiem, ale w kierunku bloków startowych wracał kulejąc, z grymasem bólu na twarzy. Po chwili zerwał numer startowy i zniknął na zapleczu stadionu.
25-letni Chińczyk nie wyjaśnił, co się stało. W pełnej sali konferencyjnej Stadionu Olimpijskiego stawił się tylko jego trener Haiping Sun, który próbował go usprawiedliwić.
Liu w tym roku, także z obawy przed urazami, zrezygnował niemal ze startów. Stracił nawet rekord świata na rzecz Kubańczyka Dayrona Roblesa.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: EPA/PAP