Oficjalnie Mahmud Ahmadineżad zdobył ponad 60 proc. głosów. Mir-Hosejn Musawi, przywódca opozycji, miał ich o 30 proc. mniej. 12 czerwca odbyła się pierwsza i jedyna tura wyborów prezydenckich w Iranie. Opozycja poczuła się oszukana.
Na ulicach pojawiły się tysiące przyozdobionych w zieleń demonstrantów, przeważnie młodych. Domagali się przeliczenia głosów – ich zdaniem te oddane na Ahmadineżada, gwaranta konserwacji systemu, były sfałszowane.
Skala protestów zaskoczyła rządzących Iranem ajatollahów, których zjednoczony do tej pory formalnie obraz rozpadł się – na reformatorów i twardogłowych. Ci pierwsi otwarcie stanęli po stronie opozycji, próbując wykorzystać okazję do wyrównania starych rachunków. Ci drudzy wpadli w chwilowy popłoch.
Władze zgodziły się nawet na przeliczenie głosów. Nadzieje opozycji okazały się jednak płonne – reżim doszedł do wniosku, że wszystko, poza drobnymi uchybieniami, przebiegało w należytym porządku.
Gwałtowne protesty opozycji trwały do końca czerwca. W lipcu na ulice wychodzili tylko najwytrwalsi, którym reżim nie złamał jeszcze kręgosłupów. Nieudana rewolucja miała też swoje ofiary – od kul policji zginęło kilkudziesięciu demonstrantów, w tym najsłynniejsza z nich, Neda Soltani.
O niej i o innych ofiarach irańskich protestów nikt pewnie by nie słyszał, gdyby nie Internet – jeden z symboli „zielonej rewolucji”. To właśnie sieć stała się bowiem głównym narzędziem komunikacji opozycji ze światem. W Internecie zaroiło się od filmików robionych podczas demonstracji telefonami komórkowymi, a każdego dnia przybywało kolejnych witryn, na których można było wyrazić swoją sympatię dla próby reform.
Technologia nie uratowała jednak rewolucji. Irańczycy zaprotestowali jeszcze w sierpniu, ale decyzja ajatollahów była niezmienna – żadnych ustępstw. 3 sierpnia Ahmadineżad został zaprzysiężony na prezydenta.
Tekst: Maciej Tomaszewski Wideo: Tomek Kaliszewicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Kaliszewicz; źródła: Reuters, APTN