Rodzina twierdzi, że lekarka dyżurująca na oddziale ratunkowym szpitala w Garwolinie nie podała rannemu mężczyźnie chorującemu na hemofilię, czyli tzw. czynnika krzepnięcia krwi. Pacjent zmarł. Najbliżsi chcą wiedzieć dlaczego doszło do tragedii. Z rutyny, braku wiedzy, czy zlekceważenia obrażeń pacjenta? Materiał magazynu "Blisko Ludzi".
Rok temu mężczyzna upadł i uderzył głową o betonową posadzkę. W szpitalu zszyto mu ranę, podano lek przeciwtężcowy i tyle. Jego matka do dziś nie może się otrząsnąć po tym, jak potraktowano ją w placówce. Dyżurująca lekarka odmówiła podania jej synowi preparatu na krzepnięcie krwi.
To podstawa
Specjaliści na co dzień zajmujący się chorymi na hemofilię nie mają wątpliwości, że lek należało zastosować.
- To punkt numer jeden. Zanim cokolwiek zaczniemy robić: diagnozować i leczyć tego pacjenta - obowiązkowo trzeba podać czynnik krzepnięcia - tłumaczy Prof. Robert Ładny, konsultant krajowy w dziedzinie medycyny ratunkowej. Zresztą taki sam zapis widnieje w książeczce hemofilika, którą pan Dariusz miał przy sobie.
Wrócił, ale było za późno
W domu mężczyzna stracił przytomność. Pogotowie znów zabrało go do szpitala. Tym razem dostał wymagany lek. Ale było już za późno. Sekcja wykazała, że przyczyną śmierci był krwotok mózgowy, spowodowany brakiem czynnika krzepnięcia krwi.
Dyrektor szpitala w Garwolinie twierdzi, że matka nie miała przy sobie leku, a szpital nie dysponował nim w swoich zasobach, bo nie ma takiego obowiązku. Ale przepisy dotyczące szpitalnych oddziałów ratunkowych mówią jasno - czynnik musi zostać sprowadzony potrzebującemu z najbliższej stacji krwiodawstwa.
Sprawę wyjaśnia prokuratura. Śledztwo dotyczy niewłaściwej diagnozy stanu zdrowia chorego, zaniechania przeprowadzenia badań tomografii komputerowej, zaniechania podania czynnika krzepnięcia oraz odmówienia hospitalizacji.
Autor: TG / Źródło: "Blisko Ludzi"
Źródło zdjęcia głównego: tvn24