Jan G. ma 52 lata. W ostatni weekend pokłócił się z żoną. Był pijany, żądał od niej pieniędzy. Gdy odmówiła, zabił ją kijem od miotły. Dwa dni przed tragedią, po poprzedniej rodzinnej awanturze, policja odwiozła mężczyznę do szpitala psychiatrycznego w Bolesławcu. Nie przyjęto go na oddział - lekarze tłumaczą, że odmawiał leczenia.
Jak relacjonuje Jerzy Szkapiak, prokurator rejonowy w Lwówku Śląskim, Jan G. zabił poprzez "zadawanie mnogich uderzeń kijem od miotły - w głowę i inne okolice ciała".
- Tak, tak, szczególnie jak wypił na przykład piwo na dole w sklepie, to lubiał krzyczeć, zaczepiać ludzi, wyzywać - przyznaje Stanisław Rasiński, który mieszka w tej samej wsi. I dodaje, że sąsiedzi czasem się go trochę bali.
Policja monitorowała
Małżeństwem byli od 11 lat. Ona starsza od niego o 22 lata. Mieszkali na obrzeżach wsi Giebułtów na Dolnym Śląsku. Jako małżeństwo posiadali tzw. niebieską kartę - to specjalna procedura policji opracowana do postępowania w przypadkach rodzin borykających się z problemami przemocy domowej. - Starsza była kobieta, schorowana. No nieraz kłótnie były między nimi - potwierdza jedna z mieszkanek Giebułtowa.
Ale, jak mówi Marek Madeksza z policji we Lwówku Śląskim, żona wiele razy przychodziła i nalegała, żeby policjanci zakończyli tę procedurę, ponieważ wszystko wróciło do normy.
Takiego pacjenta chronią różnego rodzaju przepisy. Oprócz tego, że jest potencjalnym pacjentem jest również obywatelem tego kraju. I jako takiego nie można przyjąć do szpitala, do leczenia przymusowego, jeżeli on nie zdradza zaburzeń psychicznych. W chwili badania pacjent zaburzeń psychicznych nie zdradzał. I powtarzam, nie wyraził zgody na leczenie dr Maciej Jakimek
Jan G. był też znany pracownikom Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Bolesławcu, gdzie się leczył. Ostatni raz przebywał tam od 15 kwietnia do 25 maja. Jednak jego wizyty w szpitalu nie przynosiły żadnej poprawy. Gdy tylko wracał do domu, nie brał przepisywanych leków, znów się upijał, znów miał zaburzenia, znów bił żonę.
Dwa dni przed zabójstwem również po awanturze z żoną trafił do tego szpitala. Lekarz jednak orzekł, że nic mu nie jest i wypuścił do domu.
- Takiego pacjenta chronią różnego rodzaju przepisy. Oprócz tego, że jest potencjalnym pacjentem jest również obywatelem tego kraju. I jako takiego nie można przyjąć do szpitala, do leczenia przymusowego, jeżeli on nie zdradza zaburzeń psychicznych. W chwili badania pacjent zaburzeń psychicznych nie zdradzał. I powtarzam, nie wyraził zgody na leczenie - tłumaczy dr Maciej Jakimek z Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Bolesławcu.
Zabił żonę kijem od miotły
Szpital tłumaczy decyzję tym, że mężczyzna zdążył już wytrzeźwieć i zachowywał się normalnie, bowiem zanim do nich trafił w ostatni czwartek, najpierw spędził noc w areszcie.
Dwa dni później Jan G. zabił swoją żonę. Jakimek, pytany czy tragedii można było zapobiec, przyjmując pacjenta na szpitalny oddział, mówi, że "to uproszczenie". - Nie ma gwarancji, że po leczeniu by tego nie zrobił - podkreśla lekarz.
- Oczywiście, powinien być kierowany na przymusowe leczenie. Ale Polska to jest taki kraj, który daje przyzwolenie różnym pijakom na to, żeby pastwili się nad swoimi rodzinami - dodaje Jakimek.
Chciał pobić?
Jednak zdaniem prawnika Łukasza Płazy, to nie jest tak, że nie można kogoś zmusić do leczenia. - Prawda jest taka, że ustawa o ochronie zdrowia psychicznego przewiduje procedurę przymusowego leczenia osoby. Jeżeli została ona dowieziona przez policję lub stawiła się tam sama, a jej zachowanie sugeruje, że zagraża zdrowiu swojemu lub zdrowiu osób trzecich, to może zostać zatrzymana siłą - mówi.
Jan G. trafił do aresztu. Prokuratura na razie zakłada, że chciał pobić, a nie zabić. Grozi mu więc do 12 lat więzienia.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24