Podczas spotkania w cztery oczy Donald Tusk zaproponował Lechowi Kaczyńskiemu, by razem wycofali się z wyborów prezydenckich. Ale ten powiedział "nie". - Ja tracę wszystko, a ty zostajesz premierem - miał stwierdzić prezydent.
Jak pisze "Polska", do krótkiego spotkania doszło przy okazji konsultacji zmian w konstytucji, które premier przeprowadzał z prezydentem na początku grudnia zeszłego roku.
Tusk miał wtedy zaproponować Kaczyńskiemu, aby obaj zrezygnowali z kandydowania na urząd prezydenta w 2010 r. - To napięcie między nami jest coraz gorzej odbierane przez Polaków. Proponuję, żebyśmy je zdjęli z porządku dziennego i obaj nie kandydowali - miał powiedzieć premier.
Odpowiedź prezydenta była szybka i krótka. - To nie jest dobry pomysł. W takim układzie ja tracę wszystko, to zostajesz premierem.
"Polska" twierdzi, że to ucięło dyskusję. Inne źródła gazety dokładają do tej rozmowy jeszcze jeden element: propozycję Tuska, by wycofanie się oby polityków z walki o prezydenturę połączyć ze zmianą konstytucji wprowadzającą wybór prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe i ograniczenie jego uprawnień, co Tusk proponował oficjalnie kilka dni przed rozmową z Kaczyńskim.
PO: To by było honorowe wyjście
Wtedy pomysł Tuska wydawał się absurdalny i nielogiczny. Ale kiedy 28 stycznia szef rządu ogłosił własną rezygnację z kandydowania na urząd prezydenta, stało się jasne, że składając propozycję Kaczyńskiemu, chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. A więc samemu nie startować i jednocześnie pozbyć się z Pałacu Prezydenckiego zwycięscy kampanii z 2005 r.
- Nie słyszałem o tym, ale brzmi to dość wiarygodnie, bo już wtedy premier składał się do niekandydowania. Zresztą na miejscu Lecha Kaczyńskiego przyjąłbym tę propozycję, bo to dla niego honorowe wyjście - mówi poseł PO Jarosław Gowin.
Poseł PiS Paweł Poncyljusz: O tym, że Donald Tusk wysyła do nas tego typu sygnały, mówiło się wtedy w partii dość powszechnie, choć nikt nie znał szczegółów.
Źródło: Polska
Źródło zdjęcia głównego: PAP