Na polskich żołnierzy wracających po ciało poległego w Afganistanie kpt. Daniela Ambrozińskiego mogła być przygotowana kolejna zasadzka. To dlatego tak długo trwało poszukiwanie ciała oficera - tłumaczy dowództwo operacyjne sił zbrojnych i ujawnia okoliczności, w których zginął. Kapitana Ambrozińskiego dosięgła kula snajpera.
Polscy żołnierze, którzy zostali zaatakowani w poniedziałek rano prowadzą w Afganistanie trzyetapową operację "Over the top". Jej głównym celem jest wsparcie Afgańskich Sił Bezpieczeństwa w zapewnieniu względnej stabilizacji przed zbliżającymi się w Afganistanie wyborami prezydenckimi.
W ramach tej operacji działania prowadził polski patrol w składzie: 12 żołnierzy Polskich Sił Zadaniowych, 25 - Armii Afgańskiej i 25 - funkcjonariuszy Afgańskiej Policji. Głównym zadaniem patrolu było sprawdzenie rejonu prawdopodobnego składowania broni i materiałów wybuchowych.
Zaatakowani przez rebeliantów
Maszerując po drodze lokalnej biegnącej przez środek miejscowości Usmankhel, o godz. 7.30 lokalnego czasu patrol został ostrzelany przez przeciwnika. Armia szacuje siły wroga na 50 do 100 bojowników.
Siły afgańskie zajęły pozycje obronne i odpowiedziały ogniem. - Po zauważeniu, że nie mogą one poradzić sobie z przeciwnikiem, polscy żołnierze przemieścili się mniej więcej o 200 m w kierunku ich pozycji; po zajęciu nowych stanowisk ogniowych nasi żołnierze zostali zaatakowani przez rebeliantów z tyłu - relacjonuje rzecznik dowództwa operacyjnego pułkownik Kacperczyk.
Przegrupowanie pod ostrzałem
Polscy żołnierze byli podzieleni na dwie grupy. W związku z ostrzałem z tyłu dowódca patrolu zdecydował się na ich połączenie i w takiej postaci wycofanie do pobliskich zabudowań. Zajęto pozycje obronne wokół dwóch budynków oddalonych od siebie ok. 30 m. Jednocześnie wezwano wsparcie powietrzne, które o godz. 8.20 rozpoczęło działanie. Samoloty bojowe zrzuciły bombę na pozycje przeciwnika.
Chciał "zdjąć" snajpera
Na jednym z budynków znajdował się rebeliant, prawdopodobnie wyposażony w karabin strzelca wyborowego, który strzelał do żołnierzy znajdujących się przy drugim budynku. Kpt. Ambroziński, który wraz z drugim oficerem wspierali siły afgańskie, próbował "zlikwidować" strzelca. - Oddał w jego kierunku strzały, a następnie wychylił się ponownie, by sprawdzić rezultaty prowadzonego ognia i w tym czasie otrzymał postrzał w klatkę piersiową - podał Kacperczyk.
Dowódca patrolu próbował ewakuować kpt. Ambrozińskiego, odciągnął go o 30 m i wezwał ratownika medycznego, a sam przystąpił do reanimacji. O godz. 8.30 wezwano śmigłowiec ewakuacji medycznej, początkowo podając informację o jednym rannym w klatkę piersiową polskim żołnierzu. Następnie dowódca patrolu, razem z ratownikiem, przeciągnął rannego o 10 m, gdzie zostali ponownie ostrzelani przez rebeliantów. Po kolejnej próbie reanimacji ratownik medyczny stwierdził, że kpt. Ambroziński nie żyje.
Trafione śmigłowce
Dowódca patrolu nakazał wycofanie za budynek; stwierdziwszy, że kolejni trzej żołnierze zostali ranni, podjął decyzję o wycofaniu, przebijając się przez otaczających ich rebeliantów. Rannych żołnierzy o godz. 9.45 zabrał amerykański śmigłowiec ewakuacji medycznej, który dostarczył ich do Ghazni.
Decyzją dowódcy PSZ skierowano w rejon działania patrolu polskie śmigłowce Mi-17 wraz ze wsparciem 20 żołnierzy. Do wsparcia patrolu skierowano także dwa amerykańskie śmigłowce AH-64, które początkowo (z powodu trudnych warunków terenowych) wykonały tylko pokaz siły. Następnie śmigłowce te zostały ostrzelane z granatnika i odpowiedziały ogniem.
Dwa śmigłowce Mi-17, które powróciły do Ghazni, zameldowały o ostrzelaniu maszyn. Stwierdzono ok. 20 "przestrzelin" w korpusie jednego śmigłowca. Drugi nie był trafiony. O godz. 12.45 patrol powrócił do bazy, a rannych ewakuowano.
Zasadzka przy zwłokach
Wojsko przyznało, że już podczas poniedziałkowego ataku talibów w Afganistanie polscy żołnierze stwierdzili, iż kpt. Daniel Ambroziński nie żyje. Jego ciała nie zabrali od razu, bo kolejnych trzech żołnierzy zostało rannych, a na tych wracających po ciało poległego przygotowano zaś kolejną zasadzkę.
W miejscu, gdzie spodziewano się znaleźć ciało kpt. Ambrozińskiego, leżał martwy mężczyzna o orientalnych rysach, prawdopodobnie zaminowny. Żołnierze obawiali się, że to zasadzka i nie wzięli tego ciała. Prawdopodobnie mieli rację. Zwłoki Polaka odnaleziono później w innym miejscu - poinformował dowództwa ppłk Dariusz Kacperczyk.
Jak podkreśla Kacperczyk w poszukiwaniach ciała polskiego oficera pomagali nie tylko Amerykanie, ale i miejscowa ludność, która ma dobre relacje z Polakami. - To sami Afgańczycy przekazali nam informacje, gdzie możemy znaleźć ciało Polaka - dodał.
Premier czeka na wyjaśnienia
Wojsko podkreśla, że poszukiwanie ciała Polaka trzeba było prowadzić z ogromną ostrożnością - ze względu na ukształtowanie terenu i obecność wroga. - Talibowie też już znają nasze procedury, więc gdyby żołnierze wrócili tam bezpośrednio po akcji, mogliby z powrotem znaleźć się pod ostrzałem - tłumaczy Kacperczyk.
Premier Donald Tusk zapewnił, że sprawa śmierci żołnierza jest badana, a on oczekuje szczegółowego raportu na ten temat. - Chcę mieć jak najszybciej pewność, że polskie dowództwo, wszyscy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszych żołnierzy w Afganistanie, wykonywali swoje zadania właściwie - stwierdził szef rządu. Premier uważa, że decyzję o ewentualnym wzmocnieniu polskiego kontyngentu w Afganistanie należy podjąć po przeanalizowaniu poniedziałkowego ataku. Premier miał zastrzeżenia do czasu po jakim Polscy żołnierze, którzy znaleźli się pod ostrzałem otrzymali wsparcie. - Chyba komuś zabrakło refleksu - ocenił.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/mon.gov.pl