Prawdopodobnie tylko rodzina pani Agnieszki zdołała się cała uratować z płonącego budynku w Kamieniu Pomorskim. - Skakaliśmy z okien. Dziecko rzuciliśmy koledze, który stał na dole - ze łzami w oczach opowiada kobieta. - Nigdy już tu nie przyjdę - dodaje.
- Trudny jest powrót na to miejsce. Tu już nic nie ma - mówi pani Agnieszka, jedna z osób, które ocalały w pożarze. Kobieta opowiada jak wyglądała ucieczka z płonącego budynku.
"Dziecko rzucił koledze"
We trójkę - ze swym małym dzieckiem i towarzyszem życia - byli w domu, gdy pojawiły się płomienie. - Najpierw Sławek rzucił koledze dziecko owinięte w kołdrę. Ja stałam w pokoju i słyszałam uderzenie dziecka w piach - mówi kobieta. Jak podkreśla bała się, że jej dziecko może nie przeżyć upadku z takiej wysokości. - Stałam i myślałam, że jak nie usłyszę płaczu dziecka - nie wyjdę - dodaje. Usłyszała...
Potem sami skakali przez okno - szczęśliwie bez większych obrażeń. Jak opowiada, gdy już uciekli z płonącego domu, po prostu nie wiedzieli dokąd pójść. - Dziecko powiedziało chodźmy do babci, ona nas przyjmie - mówi. Udali się do znajomej starszej kobiety, i tam spędzili ostatnią noc.
"Nigdy tu nie wrócę"
Pani Agnieszka uważa, że uratował ich cud. Na kilka godzin przed tragiczną nocą wrócili do domu z gościny. Trójka starszych dzieci została u dziadków. - Dzięki temu wszyscy żyjemy - mówi ze łzami w oczach.
Kobieta przyznaje, że teraz już otrzymała potrzebną pomoc. - Mamy jedzenie i ubrania dla dzieci. Nic więcej nie potrzebuję - stwierdza.
Podkreśla tylko, że chciałaby gdzieś zamieszkać. Ale - jak zapewnia - nawet gdyby w miejscu spalonego domu powstała willa, w to miejsce już nie wróci. Nigdy.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24