Nie będzie podatku liniowego, większościowej ordynacji wyborczej ani bonu edukacyjnego - to cena jaką PO zapłaci ludowcom za rządowy sojusz. Za odejście od sztandarowych postulatów programowych PSL ma dać partii Donalda Tuska koalicyjny spokój - pisze "Dziennik".
Umowę o wspólnym sprawowaniu rządów między PO i PSL partyjni liderzy podpiszą najprawdopodobniej już w czwartek. Dobrą współpracę ma zapewnić rządowym sojusznikom tylko jeden dokument. Nie będzie nic o programie rządu, jego priorytetach, celach czy ustawach, które koalicjanci chcą przegłosować - a tylko deklaracja koalicyjna. Programowe deklaracje są niepotrzebne, bo przyszli koalicjanci już zdecydowali, jakich pomysłów forsować nie będą. PO za cenę rządowej stabilizacji porzuciła sztandarowy pomysł wprowadzenia podatku liniowego. Politycy Platformy bronią się jednak, że z obietnicy nie rezygnują, tylko odkładają ją w czasie, bo - jak tłumaczą - z ludowcami nie ma na to szans. Pytany przez "Dziennik" o formułę kompromisu w tej sprawie wiceprezes PSL Eugeniusz Grzeszczak mówi krótko: - Będziemy upraszczać podatki. Przyszli rządowi partnerzy zabezpieczyli się też na wypadek, gdyby któryś z nich chciał przeforsować własny pomysł wbrew koalicjantowi. W takiej sytuacji zadziała mechanizm, który prezes PSL Waldemar Pawlak nazywa w partyjnych kręgach Joaniną. Chodzi o zapewnienie, że wszystkie decyzje w koalicji będą ustalane drogą kompromisu. Jeśli nie uda się go osiągnąć, sprawa będzie odwlekana. To nawiązanie do unijnego mechanizmu forsowanego przez Polskę. W ramach wspólnoty pozawala on na odłożenie w czasie decyzji nieakceptowanych przez mniejszość państw. - W przypadku koalicji to pewnie wieczne nigdy - przyznał w rozmowie z dziennikiem poseł PO zajmujący się gospodarką.
Źródło: Dziennik