W Kościele katolickim konsekwencje mają dość symboliczny charakter. To w nas wzbudza słuszną frustrację - przyznał w "Sprawdzam" Błażej Kmieciak, przewodniczący państwowej komisji do spraw pedofilii. W TVN24 mówił o pracy tego gremium w kontekście ostatnich doniesień na temat reakcji na przestępstwa pedofilii wśród duchownych.
Arcybiskup Wiktor Skworc w piątkowym oświadczeniu poprosił o przebaczenie i poinformował, że rezygnuje z członkostwa w Radzie Stałej Konferencji Episkopatu Polski. Stało się to po zakończeniu dochodzenia Watykanu, które miało wyjaśnić, czy właściwie reagował na informacje o przypadkach pedofilii wśród księży jego diecezji. To kolejne takie postępowanie dotyczące polskiego biskupa.
Gościem piątkowego wydania programu "Sprawdzam" w TVN24 był Błażej Kmieciak, przewodniczący państwowej komisji ds. pedofilii (pełna nazwa: Państwowa Komisja do spraw wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15).
"Tego typu zaskoczeń będziemy mieli coraz więcej"
Kmiecik został zapytany, czy zaskoczyło go oświadczenie arcybiskupa Skworca. - I tak, i nie - odpowiedział.
- Z jednej strony mnie zaskoczyło, dlatego że zawsze informacja o tym, że arcybiskup, metropolita, postać, która w Kościele katolickim w Polsce jest bardzo dobrze znana, rezygnuje z piastowania funkcji, jest pewnego rodzaju zaskoczeniem. Z drugiej strony, nazwisko księdza arcybiskupa Skworca w informacjach, które przekazywał ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, pojawiało się wielokrotnie. Pewne konteksty i informacje dochodziły do nas, do opinii publicznej - wyjaśnił.
A czy takie informacje docierały też do komisji pod jego przewodnictwem? - W tym kontekście, póki co, nie mieliśmy tego typu spraw - przyznał. - Myślę, że tego typu zaskoczeń będziemy mieli coraz więcej - ocenił.
Czy według niego oświadczenie duchownego wyprzedziło decyzję Watykanu w sprawie hierarchy? - Ja tego nie wiem. Na pewno mamy do czynienia z pierwszym razem - odpowiedział. Sprecyzował, że chodzi mu o przyznanie się hierarchy do błędu.
Proces kanoniczny "jednym wielkim znakiem zapytania"
Kmieciak przyznał, że "przepraszam" jest bardzo ważnym słowem, ale zaznaczył, że "to nie kończy sprawy w żadnej mierze". Tłumaczył, że dla osób skrzywdzonych przez osoby duchowne nie jest ono wystarczające. - Muszą za tym iść konkretne konsekwencje. W Kościele katolickim te konsekwencje mają dość symboliczny charakter - ocenił. - To w nas wzbudza słuszną frustrację, złość, a u niektórych pewnie też agresję - przyznał.
Poruszając kwestię prawa kanonicznego, wyjaśnił, że zrobiłby przy tym "trzy znaki zapytania". - Z całym szacunkiem dla kanonistów i nauki prawa kanonicznego, to naprawdę ciekawe rzeczy, ale im bardziej ja, moi szanowni koledzy i koleżanki z komisji wgłębiamy się w jego meandry, to coraz mniej rzeczy dostrzegamy - przyznał. - Tu jest wiele znaków zapytania - podkreślił.
Proszony o wytłumaczenie swoich słów, Kmieciak dodał, że "proces kanoniczny dla osób, które zostały skrzywdzone, jest jednym wielkim znakiem zapytania".
- Jest obszarem całkowicie niezrozumiałym dla przeciętnego zjadacza chleba, nawet dla magistra prawa. Przez szereg lat osoby skrzywdzone, biorące udział w postępowaniach kanonicznych, doznawały tego, co w psychologii nazywamy wtórną wiktymizacją, wtórną traumatyzacją - opisał.
"Zostaliśmy zrównani z organem ścigania"
Komisja ds. pedofilii wystąpiła w lutym i w marcu br. z oficjalnymi wnioskami do Watykanu. Zadała w nich pytania Kongregacji Nauki Wiary o liczby spraw podejmowanych wobec polskich duchownych w latach 2002-2020 oraz o zastosowane wobec duchownych kary. Pod koniec czerwca Kmieciak informował, że komisja do tej pory dostała tylko akta z jednego sądu biskupiego.
W tym kontekście w programie przywołano wypowiedź księdza Piotra Studnickiego, kierownika biura Delegata Konferencji Episkopatu Polski ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży, który odpowiedział na te wezwania. Mówiąc o komisji, której Kmieciak przewodniczy, stwierdził, że to "ani prokuratura, ani sąd". - Pytanie, na jakiej podstawie prawnej żąda dostępu do takich akt. To są akta, które zawierają dane wrażliwe - mówił Studnicki.
- Z ogromnym szacunkiem do każdego człowieka, ale ja mam serdecznie dość takiej retoryki, bo to jest retoryka, która jest wewnętrznie sprzeczna - odpowiadał na to Kmieciak.
Zaznaczył, że "państwowa komisja jest państwowa". - Nie jest to komisja wytworzona przez zgromadzenie zakonne, przez fundację, tylko komisja, która ma umocowanie ustawowe - przypomniał. - My, zgodnie z ustawą o państwowej komisji, zostaliśmy zrównani z organem ścigania - zauważył.
- Wystąpiliśmy do organów kościelnych, bo mamy takie prawo. Jesteśmy instytucją hybrydową. Posiadamy pewne elementy wykonywania wymiaru sprawiedliwości, a więc wchodzimy w rolę sądu, tak naprawdę wymierzając sprawiedliwość w sytuacji, w której mówimy o sprawach przedawnionych. Monitorujemy sprawy w prokuraturze, dołączamy do postępowań sądowych na prawach oskarżyciela (posiłkowego - red.) - tłumaczył.
Kmieciak: wierzę w Boga, nie prałata albo biskupa
Błażej Kmieciak pytany o relacje z episkopatem odparł krótko: - Są złe i nie chciałem, aby były złe.
Ocenił, że problem pedofilii w polskim Kościele jest "poważny i ważny". Przywołał tu filmy Tomasza i Marka Sekielskich ("Tylko nie mów nikomu" i "Zabawa w chowanego" o wykorzystywaniu seksualnym małoletnich przez księży katolickich w Polsce - red.).
Przyznał, że są one "ważne, istotne". - Mam cały czas w głowie słowa pani Anny, która wyszła ze spotkania z jednym z księży, ona wyła i to wycie mam cały czas w głowie. To wycie człowieka, który został potwornie skrzywdzony na całe życie - opowiadał. - Te relacje (z episkopatem) są złe i one nie powinny być złe. Nie jest naszą intencją, żeby były złe - podkreślił.
Kmieciak, deklarujący się jako osoba wierząca, został zapytany, czy po doświadczeniach ostatnich miesięcy zmienił stosunek do przynajmniej części episkopatu.
- Osobiste pytanie, osobista odpowiedź. Urodziłem się niewidomy, przez pięć lat byłem człowiekiem niewidomym i do dzisiaj nie wiadomo jak to jest, że pana widzę - odpowiedział Krzysztofowi Skórzyńskiemu.
Wspomniał przy tym, że jego matka wychowała jego oraz dwójkę jego rodzeństwa, w tym jedną niepełnosprawną córkę, samotnie, a gdy miał 13 lat - zachorowała na raka. - Mnie wiara daje siłę - tłumaczył.
- Wierzę w Boga, a nie prałata albo biskupa - oświadczył. - Kwestia mojej wiary daje mi siłę w sytuacjach naprawdę trudnych.
Źródło: TVN24