Bronisław Komorowski powiedział w czwartek, że wszystkie ofiary katastrofy smoleńskiej, a w szczególności Lech i Maria Kaczyńscy zostaną godnie upamiętnieni na Krakowskim Przedmieściu. - Czuje się z lekka zażenowany, że muszę to mówić, w sytuacji, jakby to było rzeczą wątpliwą - podkreślał prezydent - elekt. Mimo tych deklaracji, obrońcy krzyża wcale nie mówią, że się rozejdą. - Jest to częściowe rozwiązanie - mówi w "Faktach po Faktach" jeden z samozwańczych liderów, Janusz Zieliński.
- Chcę powiedzieć, że rzeczą oczywistą - niewynikającą z żadnej kalkulacji politycznej, gry politycznej czy interesu politycznego - jest to, iż w Pałacu Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu zostaną upamiętnieni wszyscy urzędnicy Kancelarii i BBN-u, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, a w sposób szczególny para prezydencka - powiedział PAP prezydent - elekt.
Komorowski przyznał, że chciałby również w sposób trwały upamiętnić szczególny nastrój solidarności społeczeństwa, jaki zrodził się w obliczu tragedii z 10 kwietnia. Jak zaznacza nastrój ten został "symbolicznie wyrażony przez krzyż ustawiony na Krakowskim Przedmieściu przez harcerzy".
Nigdy nie było wątpliwości
Według Komorowskiego projekt upamiętnienia ofiar przed Pałacem zawsze był oczywistością. - Czuje się z lekka zażenowany, że muszę to mówić, w sytuacji, jakby to było rzeczą wątpliwą, czy tego typu upamiętnienia będą miały miejsce. Będą miały miejsce, są dla mnie nie elementem moich decyzji politycznych, ale moich działań wynikających z zasad - podkreślił.
Prezydent - elekt chciałby, żeby zapowiedź trwałego upamiętnienia ofiar katastrofy pod Smoleńskiem umożliwiła wykonanie umowy podpisanej przez Kancelarię Prezydenta, warszawską kurię, duszpasterstwo akademickie kościoła św. Anny i dwie organizacje harcerskie: ZHP i ZHR. - Mam nadzieję, że to porozumienie da się wykonać, po to, aby pokazać, że takie kwestie nie mogą być przedmiotem szantażu i targów politycznych - podkreślił Komorowski.
"Nie ma właściciela żałoby"
Jak zapewnił, o upamiętnieniu ofiar chciał mówić dopiero po objęciu urzędu. - Ale mówię dzisiaj ze względu na niepokojący rozwój wydarzeń i niedobrych nastrojów wokół tej kwestii, pełnych negatywnych emocji, a może i obaw - mówił Komorowski.
Prezydent elekt przypomniał przy tym, że nie można zawłaszczać żałoby narodowej. Ani żałoba, ani godło państwowe, ani krzyż nie mogą mieć właściciela. - Każdy, kto chce tak zrobić, jest uzurpatorem. Żałoba ma charakter ogólnonarodowy, godło państwowe jest godłem narodowym, a krzyż jest własnością wszystkich ludzi wierzących - podkreślał.
Uzgodnienia z konserwatorem
Komorowski dodał, że upamiętnienie tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, musi się odbyć "nie na zasadzie zawłaszczania symboliki, miejsca, żałoby ogólnonarodowej, tylko na zasadzie dobrego obyczaju w zgodzie z przepisami".
Zapowiedział przy tym, że szczegóły dotyczące formy upamiętnienia ofiar trzeba będzie skonsultować m.in. z konserwatorem zabytków.
Obrońcy nieufni
Jak na słowa Komorowskiego zareagowali obrońcy krzyża? Niespodziewanie wydłużyli listę swoich żądań. Wcześniej zapowiadali oni, że będą pilnować krzyża do czasu, kiedy na jego miejscu stanie trwałe upamiętnienie ofiar. - Jest to częściowe rozwiązanie. Otóż wszyscy tutaj domagamy się wyjaśnienia sprawy smoleńskiej - mówi w "Faktach po Faktach" Janusz Zieliński, jeden z protestujących na Krakowskim Przedmieściu. - Bo nie można upamiętniać, jeżeli nie będziemy znali prawdy o katastrofie - dodaje.
Zieliński mówi też, że deklaracje Komorowskiego są spóźnione. - Dobrze, że taka deklaracja ze strony pana prezydenta padła, ze zostaną tutaj upamiętnione ofiary katastrofy smoleńskiej. Natomiast dzisiaj jest już piąty sierpnia. Te słowa powinny paść przed trzecim - podkreśla.
Brutalna straż miejska
- Wtedy nie bylibyśmy doświadczani tą brutalnością i tym barbarzyństwem - mówi o interwencji straży miejskiej. Według niego, są już pierwsze zatrzymania i aresztowania, a pod krzyżem ludzie byli bici pięściami. Podkreślił przy tym, że to polskie kobiety swoją modlitwą i postawą obroniły krzyż.
Jego zdaniem, strony, które uzgodniły kompromis w sprawie przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny, przyszły pod Pałac robić rozróbę. Straż miejska traktowała ludzi "jak bydło". Jak mówi, harcerze i duchowni też nie mieli czystych sumień. - Po raz pierwszy w życiu widziałem, żeby księża przychodzili po krzyż w asyście homo, ZOMO, "romo" i innych formacji - mówi Zieliński.
Konstytucja nie jest przestrzegana
Przeciwnego zdania jest drugi z gości "Faktów po Faktach", Tadeusz Iwiński. - Uważam, że to jest mądra decyzja - mówi poseł SLD, choć, jego zdaniem, mogła ona paść wcześniej.
Jego zdaniem, to nie jest walka o krzyż, a obrońcy krzyża są świadomie lub nie wykorzystywani jako instrument polityczny.
Iwiński dodaje, że w Polsce nie może być tak, że konstytucja nie jest przestrzegana. W jej preambule i art. 25 - podkreśla poseł SLD - jest napisane, ze państwo w relacjach religijnych zachowuje bezstronność, a w relacjach między państwem a kościołami obowiązują zasady autonomii.
- To nie może być tak, żeby powtórzyły się wydarzenia z Krakowskiego Przedmieścia z 3 sierpnia - mówi Iwiński. Jak podkreśla, wtedy wyszła na jaw słabość polskiego państwa. - Polska jest miękkim państwem, to trzeba zmienić - dodaje.
Klasa Komorowskiego
Sławomir Nowak z PO stwierdził w "Faktach po Faktach", że decyzja Komorowskiego o upamiętnieniu ofiar katastrofy przed Pałacem Prezydenckim pokazuje jego klasę.
- Pokazuje, że nie daje się wciągnąć w polityczną bijatykę wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu, która jest gorsząca dla nas wszystkich i psująca państwo – mówi.
Nowak nie robi sobie jednak złudzeń i nie wierzy, że decyzja Komorowskiego uspokoi ludzi koczujących pod Pałacem. – Oni mają inny cel, to jest cel czysto polityczny, cel demontowania porządku prawnego i demokratycznego państwa i kwestionowania wyniku wyborów – ocenia.
Jak dodaje, ludzie ci są narzędziami w rękach polityków, którzy "robią z krzyża oręż polityczny".
Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, fot. PAP