- Nie wyobrażam sobie sytuacji, żebym mógł odesłać matkę z receptą tylko dlatego, że zabrakło mi czasu na napisanie literki "B" – bezpłatnie - mówił w "Faktach po Faktach" minister Bartosz Arłukowicz odnosząc się do protestu lekarzy, którzy nie chcą zgodzić się na nowe zasady wypisywania recept na leki refundowane. Minister zdrowia przekonywał, że wcale nie różnią się one tak bardzo od obecnie obowiązujących przepisów.
Lekarze nie zgadzają się na zapisy, które nakazują im podejmować decyzję o stopniu refundacji danego leku dla pacjenta. Decyzją związków zawodowych zamiast stawiać odpowiednią adnotację na recepcie, będą oni przystawiać pieczątki "Refundacja leku do decyzji NFZ".
Czas na literkę "B"
- Kiedy słyszę argument, że lekarz nie może ponosić odpowiedzialności za podejmowane decyzje, to ja się z takim argumentem nie zgadzam - komentował w "Faktach po Faktach" Arłukowicz. Jak tłumaczył, lekarz podejmuje odpowiedzialność za rozpoznanie choroby pacjenta, ale również za to, w jaki sposób jest leczony przy pomocy środków publicznych.
- Ta refundacja, o której rozmawiamy, w której lekarze muszą wskazać stopień odpłatności – czyli tak naprawdę leki bezpłatne w chorobach najcięższych – dotyczy najciężej chorych pacjentów w Polsce. Dotyczy tylko i wyłącznie chorób przewlekłych, w których ci pacjenci powinni dostać lek za darmo. Ja całe swoje zawodowe życie leczyłem najbardziej chore dzieci, przewlekle chore nowotworowo dzieci, i nie wyobrażam sobie sytuacji, żebym mógł odesłać matkę z receptą tylko dlatego, że zabrakło mi czasu na napisanie literki "B" – bezpłatnie - powiedział Arłukowicz.
"To nie jest wolny rynek"
Minister zdrowia podkreślał, że rynek leków refundowanych nie jest w pełni wolnym rynkiem, ponieważ są na nim ogromne publiczne pieniądze, i dlatego trzeba ustalić dla niego pewne zasady. - To są nasze wspólne pieniądze. To jest 11 mld zł, które muszą być zużyte w sposób jak najbardziej skuteczny, ale też kontrolowany - przypominał.
To są nasze wspólne pieniądze. To jest 11 mld zł, które musza być zużyte w sposób jak najbardziej skuteczny, ale też kontrolowany Bartosz Arłukowicz, minister zdrowia
Będzie monitoring
Arłukowicz mówił, że Naczelna Rada Lekarska demokratycznie podjęła decyzję o odstąpieniu od protestu i monitorowaniu wspólnie z ministerstwem oraz przedstawicielami środowisk aptekarskich funkcjonowania nowej ustawy. To, według niego, jest odpowiedzialna decyzja.
Jak dodał, w tym środowisku są mniejsze grupy, które mają odrębne zdanie – tak jak Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy, który nie chce współdziałać z ministerstwem i będzie stawiać pieczątki.
Ostatni taki rynek
Szef resortu zdrowia podkreślał też, że nowa ustawa musiała być wprowadzona, ponieważ Polska była jednym z ostatnich krajów w Europie, który miał w ten sposób uregulowany rynek leków. Jednym z jego mankamentów, które wymienił, jest to, że to producenci decydowali o tym, który lek jest najbardziej popularny. Nowy system ma to zmienić.
Arłukowicz odniósł się też do zarzutów pod adresem wiceministra zdrowia Andrzej Włodarczyka, który mówił dziś, że długodziałające analogi insuliny mogą powodować raka trzustki - zdaniem diabetologów powoływał się na nieaktualne badania. Szef ministerstwa zdrowia bronił swojego wiceministra mówiąc, że pojawiają się różne badania i ministerstwo musi je brać pod uwagę. Tłumaczył też, że w przypadku nowych leków, nawet tych dopuszczonych na rynek, w trakcie ich stosowania może się okazać, że mają jakieś skutki uboczne.
Na zarzuty, że ministerstwo powinno w ogóle wycofać je z rynku, odpowiedział, że czym innym jest dopuszczenie do sprzedaży, a czym innym wpisanie na listę leków refundowanych. Jak podkreślał, polityka jest taka, że leki wprowadzane na listę nie mogą wzbudzać żadnych wątpliwości.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24