- Teraz mamy trzeci odczyt, gdzie nic nie ma. Ja nie wiem, które dane są prawdziwe - komentował w "Faktach po Faktach" w TVN24 Edmund Klich przedstawione w poniedziałek przez prokuraturę wyniki odczytów nagrań, gdzie w gronie 17 osób, których głosy wyodrębniono, nie ma gen. Andrzeja Błasika. Przyznał też, że żałuje, że zdecydował się zostać akredytowanym przy MAK, który nadzorował smoleńskie śledztwo.
Klich jako pierwszy powiedział publicznie w maju 2010 roku, że w kokpicie TU-154 podczas katastrofy przebywał Błasik. Choć wcześniej mówił, że "nie ma za co przepraszać", ostatecznie w programie przyznał, że jest gotów to zrobić.
Klich: mogę przeprosić panią Ewę Błasik
- Mogę przeprosić za to, że zbyt wcześnie ujawniłem, że pan gen. Błasik był w kokpicie - oświadczył Klich. Jak tłumaczył, opierał się na ekspertyzach przygotowanych przez polskich ekspertów, po wysłuchaniu przez nich taśm z kokpitu oraz na wynikach rosyjskich badań. - Rosjanie mówili, że obrażenia świadczą, że generał był w kokpicie - dodał.
Dopytywany, czy przeprosiny należą się wdowie po Błasiku, odparł: - Ja mogę przeprosić panią Ewę Błasik za to, że ujawniłem (...), że gen. Błasik był do końca w kabinie.
Klich przy tym ponownie podkreślił, że bazował na wnioskach prac rosyjskiej i polskiej komisji. Jak mówił, eksperci z tej drugiej ustalili, że słowa "mechanizacja skrzydła służy do..." należą właśnie do Błasika.
Stenogram niewiarygodny?
Były akredytowany odniósł się do rozbieżności w stenogramach przygotowanych przez trzy różne ośrodki - rosyjski MAK, polską komisję pod przewodnictwem Millera i ten przygotowany przez Instytut Ekspertyz Sądowych na zlecenie prokuratury wojskowej.
- W "makowskim" jedno zdanie przypisano gen. Błasikowi. W stenogramie przyjętym przez komisję pana Millera tego zdania w ogóle nie ma, a przypisane są trzy wysokości (podawanie wysokości - red.) i póżniej "nic nie widać", jako ostatnie stwierdzenie - stwierdził. I podkreślił: - Teraz mamy trzeci odczyt, gdzie nic nie ma. Ja nie wiem, które dane są prawdziwe.
Później dodał, że choć nie czytał dokładnie stenogramu IES, ale "z tego co słyszy", jest w nim mniej informacji niż w poprzednich stenogramach. - Więc nie wiem, czy to jest akurat ten w pełni wiarygodny - ocenił.
"Byłem bez pomocy"
Klich w programie przyznał, że żałuje, że zdecydował się na objęcie funkcji akredytowanego przy MAK. - Gdybym wrócił ten czas, to nigdy bym nie pojechał jako akredytowany do Smoleńska. Po prostu nie dałbym się w to wszystko wmanewrować - przyznał.
Były akredytowany mówił też, że nieraz był pozostawiony bez pomocy, nie zawsze miał tłumacza. - Musiałem brać na barki całą odpowiedzialność - dodał.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24