Era pseudomedycyny i uzdrowicieli-szarlatanów dobiega w Polsce końca? Niewykluczone. Po publikacji portalu tvn24.pl o mongolskiej "lekarce", która sprzedawała niebezpieczne dla życia i zdrowia tabletki na odchudzanie, ruszyła prawna machina.
Wiceszefowa sejmowej komisji zdrowia Beata Małecka-Libera (PO) w rozmowie z TVN24 obiecała, że projekt ustawy dotyczącej praktykowania medycyny alternatywnej zostanie w ministerstwie skończony i trafi pod obrady Sejmu. - Ta ustawa na pewno część rzeczy ureguluje, ale dalej pewnie będą takie przypadki, że nielegalne specyfiki będą sprzedawane. Niemniej jednak to jest ważne, żeby to uregulować, żeby był jakiś nadzór, żeby te osoby się szkoliły i żeby miały certyfikaty – przyznaje posłanka.
Projekt przygotowała Rada do Spraw Niekonwencjonalnych Metod Terapii. Rada działa przy resorcie zdrowia od 12 lat, sam projekt powstawał od dziewięciu. Żadna ekipa polityczna do niego nie sięgnęła. Teraz ma być inaczej - obiecują urzędnicy.
Radziwiłł: Medycyna alternatywna to wróżenie z fusów
W środowisku lekarskim zdania na temat uregulowań prawnych dla niekonwencjonalnej medycyny są podzielone. Według szacunków ministerstwa, stosowaniem alternatywnych metod leczenia jest zainteresowanych około 20 tysięcy lekarzy z dyplomami. Nie mogą jednak tego robić, bo zabraniają im tego wewnętrzne przepisy. Na ich straży stoi Naczelna Izba Lekarska, która blokuje takie pomysły.
W rozmowie z tvn24.pl prezes Izby Konstanty Radziwiłł nie krył, że medycynę niekonwencjonalną uznaje za szkodliwą szarlatanerię. – Dywagacje na temat czy zamiast leczenia medycznego można stosować coś innego same w sobie są szkodliwe. Każdy państwowy dyplom wprowadzałby pacjentów w błąd, że państwo legitymizuje takie „leczenie” i nie uznaje go za zupełnie bez sensu. Która metoda jest lepsza – wróżenie z gwiazd na północy czy na południu nieba? – ironizuje.
"Prawa dot. medycyny niekonwencjonalnej wprowadzono za Hitlera"
Prezes Rady jest też przeciwny państwowym certyfikatom dla osób praktykujących alternatywną medycynę. - Mamy do czynienia z sektorem, który w żaden sposób nie da się certyfikować. Jest niewiele krajów na świecie, gdzie tego typu działalność jest objęta jakąkolwiek regulacją. Są wśród nich Niemcy i Austria, a historyczny okres, kiedy je wprowadzono, lata trzydzieste, rządy Hitlera i nazistów, nie są najlepszą rekomendacją – uważa Radziwiłł.
Jednak według dr Magdaleny Cubały-Kucharskiej z Rady do Spraw Niekonwencjonalnych Metod Terapii, Radziwiłł się myli.– W większości europejskich państw jakieś regulacje w sprawie medycyny naturalnej są, nawet jeśli nie zawsze mają formę ustawową. Ustawy mają Niemcy i Austria, ale i Belgia, Portugalia, Węgry i Włochy – mówi w rozmowie z tvn24.pl. To na ustawie węgierskiej jest zresztą wzorowany polski projekt.
WHO: Regulować praktyki zielarek i znachorów
Także Światowa Organizacja Zdrowia WHO w 2003 roku zatwierdziła stanowisko dotyczące alternatywnych terapii. Opracowała też strategię na lata 2002-2005 w tej sprawie. Czytamy w niej m.in., że państwa powinny opracować zasady bezpieczeństwa, skuteczności i jakości takich praktyk oraz stworzyć nad nimi nadzór. WHO zaleca też akredytowanie szkół uczących medycyny naturalnej i licencjonowanie terapeutów za pomocą odpowiednich instytucji.
Co na to Izba Lekarska? – Mam wrażenie, że niektóre międzynarodowe instytucje ulegają presji lobby związanego z medycyną niekonwencjonalną. W tym z produkcją leków, które trafiają nawet do aptek. To jest wielki przemysł i WHO mogła ulec jego presji – uważa Radziwiłł.
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Małecka: takie uregulowania są potrzebne\tvn24