Co się stało ze znającym najtajniejsze informacje szyfrantem wywiadu wojskowego? Matka zaginionego chorążego Stefana Zielonki jest dobrej myśli i ma nadzieję, że syn żyje. - Ja myślę, że on wróci i wszystko się ustabilizuje - mówi pani Leokadia. Mężczyzna zniknął prawie miesiąc temu w Warszawie.
Jak relacjonuje pani Leokadia, zjawili się już u niej przedstawiciele wywiadu wojskowego z Warszawy. - My go dobrze znamy, on nigdy nie spóźnił się do pracy, zawsze był na czas - mówili kobiecie koledzy zaginionego Stefana Zielonki. Pani Leokadia jest przekonana, że syn żyje i cała sprawa skończy się dobrze. - Trzydzieści lat syn tam pracuje. Słyszałam sama na swoje uszy, że nie zagrażają tam te szyfry - twierdzi kobieta. - Najbardziej to mam w głowie, że jego ktoś podkablował - snuje domysły pani Leokadia.
Wywiad nic nie wiedział o zgubie
Stefan Zielonka wyszedł z domu w pierwszy dzień świąt Wielkanocnych. Jak ujawnił "Dziennik", przełożeni szyfranta przez dwa tygodnie nie wiedzieli, że zniknął człowiek z niebezpieczną wiedzą. Szyfrantów państwo strzeże zwykle jak źrenicy oka, bo to oni pierwsi czytają niezaszyfrowane depesze i znają ludzi, którzy je dostarczają. Mogą być więc cennym nabytkiem na przykład dla obcych służb.
Gazeta donosi, że szyfrant miał poważne problemy osobiste, o czym również wywiad nie wiedział. Zielonka cierpiał na depresję, myślał o przejściu na emeryturę. Zdaniem "Dziennika", szyfrant przez ostatnie dwa lata żył w zawieszeniu, bo jako były żołnierz WSI nie został zweryfikowany ani pozytywnie, ani negatywnie.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24