Marek L., były prezes fundacji "Nie lękajcie się", usłyszał zarzut dotyczący wyłudzenia 30 tysięcy złotych - poinformowała prokuratura. Miał on oszukać Katarzynę, ofiarę księdza pedofila, która w precedensowej sprawie otrzymała milion złotych zadośćuczynienia od Towarzystwa Chrystusowego.
Jako pierwsza o zarzucie postawionym Markowi L. napisała "Rzeczpospolita".
Maciej Jóźwiak, prokurator Prokuratury Okręgowej w Szczecinie potwierdził w rozmowie z tvn24.pl, że Marek L. usłyszał zarzut "dotyczący oszustwa na szkodę jednej osoby". - Kwota, jaka była przedmiotem wyłudzenia, to 30 tysięcy złotych - poinformował.
Prokurator przekazał, że były prezes fundacji "formalnie nie przyznał się do zarzutu, jednak z treści dosyć obszernych wyjaśnień, które złożył, wynika, że faktycznie wprowadził w błąd pokrzywdzoną co do swojego stanu zdrowia, by uzyskać pieniądze".
Jak podaje "Rzeczpospolita", L. usłyszał zarzut z artykułu 286 par. 1 Kodeksu karnego. Według niego, "kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8".
Miał wyłudzić pieniądze od ofiary księdza pedofila
W maju 2019 roku sprawę Marka L. opisała "Gazeta Wyborcza". Jak podał dziennik, 29 października 2018 roku dwudziestokilkuletnia dziś Katarzyna - ofiara księdza Romana B. z Towarzystwa Chrystusowego - otrzymała wiadomość od L., w której prosił o pożyczenie mu 30 tysięcy złotych na rzekomą operację raka trzustki.
Szef fundacji miał ją wysłać "dwa tygodnie po tym, jak decyzją sądu na konto Katarzyny wpłynęło milion złotych zadośćuczynienia za to, że Roman B. z Towarzystwa Chrystusowego 13 lat temu więził ją, bił i gwałcił".
"Przyjechał do mnie i ja mu te pieniądze dałam do ręki. 20 tysięcy na umowę pożyczki, dziesięć w prezencie. Nie mogłam spać, jak mi o tym napisał. Człowiek, który tyle dla nas, ofiar, zrobił, któremu tak ufałam, śmiertelnie chory?" - powiedziała wtedy "Gazecie Wyborczej" Katarzyna.
Kobieta miała zacząć nabierać wątpliwości, kiedy zobaczyła L. udzielającego wywiadów, krótko po rzekomej operacji. "Trochę mnie to zaczęło zastanawiać, bo człowiek chory na raka trzustki nie jest chyba w stanie tak dobrze funkcjonować" - powiedziała "Wyborczej". Na prośbę o zdjęcia dokumentacji medycznej L. miał wysłać trzy zdjęcia przedstawiające fragment ciała i cztery plamki. Napisał również, że ma "plamy i zmiany na ciele". Na tę samą prośbę "Gazety Wyborczej" odpisał: "Nie mam obowiązku informować nikogo o swoim zdrowiu fizycznym, gdyż jest to moja prywatna sprawa".
29 maja rada fundacji "Nie lękajcie się" poinformowała, ze L. podał się do dymisji z funkcji prezesa.
Rada podjęła również decyzję "o zleceniu zewnętrznej kontroli w Fundacji w celu potwierdzenia, że działalność byłego prezesa, jako osoby prywatnej, nie miała żadnego wpływu na przepływy finansowe i realizację działań statutowych Fundacji".
"Niestety, swoimi działaniami zawiodłem zaufanie samych ofiar duchownych, które zwróciły się do mnie o pomoc, jak i osób działających w Zarządzie i Radzie Fundacji, które nie wiedziały o moich działaniach narażających na szwank dobre imię i wiarygodność Fundacji" - napisał wtedy w oświadczeniu L. Zwrócił się również z prośbą o "niełączenie jego działań z działalnością fundacji". "Wszystko, co robiłem, robiłem tylko i wyłącznie we własnym imieniu. Jednocześnie informuję, że w żadnym momencie nie naruszyłem środków finansowych zgromadzonych na koncie Fundacji na żadne cele prywatne oraz niezgodne ze statutem Fundacji" - dodał.
W kolejnym oświadczeniu zapewnił, że "nigdy nie wyłudził od nikogo pieniędzy". "Jeśli pożyczka zawarta pomiędzy dwoma podmiotami prawnymi z terminem zwrotu do grudnia 2019 jest wyłudzaniem? Zostawiam do Państwa oceny" - napisał na Facebooku.
Autor: ads//kg / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24