Czy kontrole w kopalniach są zapowiadane z wyprzedzeniem? Wyższy Urząd Górniczy wyjaśnia, że dyrektor kopalni wie o przyjeździe inspektorów WUG kilka godzin przed kontrolą. - My nie mamy takiej możliwości jak policja, która stawia radiowóz i mierzy prędkość w dowolnym miejscu i czasie - tłumaczą przedstawiciele WUG.
Na konferencji prasowej w poniedziałek prezes WUG Piotr Litwa tłumaczył, na czym polegają kontrole w kopalniach. Mówił przede wszystkim o kontrolach doraźnych, czyli przeprowadzanych w przypadku podejrzeń zagrożenia bezpieczeństwa. Takie kontrole właśnie przeprowadził nadzór górniczy po informacji o fałszowaniu wskaźników metanu w kwietniu i maju tego roku. Informacje pochodziły od anonimowego górnika, który nagrał film. Widać na nim, że stężenie metanu przekracza dopuszczalne normy.
Jak wygląda kontrola?
- Kontrole trzeba zapowiedzieć, ale tylko w takim sensie, że powiadamia się telefonicznie kopalnie, iż przyjeżdża grupa inspektorów. Kopalnia musi bowiem przygotować się od strony organizacyjnej i technicznej do przeprowadzenia kontroli - powiedział. Podkreślił, że Urząd Górniczy w przypadku kontroli doraźnej nie ma obowiązku powiadomienia przedsiębiorcy, do którego należy kopalnia, ale o przyjeździe inspektorów musi wiedzieć dyrektor kopalni.
"WUG to nie drogówka"
Litwa dodał, że inspektor nadzoru górniczego nie może zjechać do kopalni sam, bez osoby towarzyszącej, wyznaczonej przez dyrektora kopalni.
- WUG nie ma takiej możliwości jak policja, która stawia radiowóz i mierzy prędkość w dowolnym miejscu i czasie - dodał Wojciech Magiera, wiceprezes WUG. - Musimy współpracować z kopalnią. Nasz pracownik nie zna kopalni na tyle, żeby mógł się samodzielnie po niej poruszać - mówił Magiera. Zaznaczył, że cała procedura - od powiadomienia zakładu o kontroli do przyjazdu inspektora, trwa kilka godzin.
Prezes WUG zauważył również, że zwiększenie liczby kontroli nie doprowadzi do poprawy bezpieczeństwa. - Możemy nawet uzbroić inspektorów w karabiny maszynowe, ale nie o to chodzi - zaznaczył Litwa. - Kontroler urzędu nie może stać się osobą odpowiedzialną za dozór ruchu. Poza tym bezpieczeństwo pracy powinni kształtować sami pracownicy - dodał.
WUG: kontrole nie wykazały nieprawidłowości
Litwa podkreślił również, że przeprowadzone w kwietniu i maju tego roku kontrole nie potwierdziły, że w kopalni "Wujek-Śląsk" fałszowano wskaźniki metanu lub że manipulowano nimi tak, by nie pokazywały prawdziwego zagrożenia.
Prezes WUG poinformował, że choć doniesienie, mające obrazować fałszowanie odczytów z czujników metanu, dotyczyło kopalni "Wujek", a więc katowickiej części kopalni "Wujek-Śląsk", jedna z kontroli objęła także ścianę ruchu "Śląsk", gdzie było zagrożenie metanowe. Także tam nie wykryto wówczas nieprawidłowości, a czujniki metanu w dniach kontroli były sprawne.
Kontrole polegały nie tylko na sprawdzeniu dokumentacji i sytuacji na dole, ale także na przesłuchaniach pracowników - dwóch z dozoru kopalni i dwóch metaniarzy. Przy kolejnej kontroli w "Wujku" znaleziono drobne uchybienia w dokumentacji.
"Nie było cichej akcji"
Władze WUG poinformowały też, że nie mają żadnych informacji o tym, by w kopalni "Wujek-Śląsk" przed katastrofą prowadzona była tzw. cicha akcja, czyli niezgodne z przepisami i niezgłoszone odpowiednim organom działania ratowników górniczych, służące likwidacji zagrożenia metanowego.
- Nie mamy na tę chwilę jakiejkolwiek informacji, że w rejonie, w którym doszło do tragedii, był zastęp ratowniczy, który miałby prowadzić cichą akcję. Sprawdzimy to w oparciu o przesłuchania i analizę materiału dowodowego. Mam tu przede wszystkim na myśli przeanalizowanie, kto był w rejonie i jakie czynności były tam wykonywane do momentu zdarzenia - powiedział prezes WUG.
Komisja wyjaśni, skąd się wziął metan
W poniedziałek przedstawiciele nadzoru górniczego przesłuchali pierwszych sześciu świadków - pracowników działu wentylacji kopalni. Natomiast we wtorek w południe w kopalni po raz pierwszy zbierze się powołana przez prezesa WUG specjalna komisja, wyjaśniająca przyczyny katastrofy.
Komisja ma m.in. wyjaśnić, skąd w rejonie ściany wydobywczej ponad tysiąc metrów pod ziemią pojawiło się tak duże stężenie metanu oraz co wywołało iskrę, która zapaliła ten gaz. Wstępna analiza wykresów stężeń metanu w dniu katastrofy wskazuje, że prawdopodobnie nastąpił tam nagły, niespodziewany wypływ tego gazu.
- Z wykresów wynika, że zawartość metanu w powietrzu była poniżej dopuszczalnych norm - ocenił szef okręgowego UG, Jerzy Kolasa. Dodał, że później nastąpił "pionowy skok" stężenia gazu, co może wskazywać na niespodziewany wypływ metanu.
Metanowa pułapka
Kolasa przypomniał, że tego typu "pułapki metanowe", polegające na nagłym, niespodziewanym uwolnieniu się dużej ilości metanu, zdarzają się w kopalniach. Tak było np. w zeszłym roku w kopalni "Sośnica-Makoszowy", gdzie na szczęście nie było ofiar. To możliwe, bo struktura górotworu nie jest jednolita - są miejsca, gdzie metanu może być więcej niż gdzie indziej. Można to sprawdzić np. wykonując specjalne otwory wiertnicze. W kopalni "Śląsk" ich nie robiono, bo nie było dotąd takiej potrzeby. Być może takie otwory będą wykonane teraz.
Przedstawiciele nadzoru górniczego wstępnie przeanalizowali już pracę metanometrii automatycznej w rejonie ściany w dniu katastrofy. Stężenia metanu rejestrowało sześć czujników. O godzinie 10.11, gdy stężenie przekroczyło normy, system odciął prąd zasilający kombajn górniczy i przenośniki. Ich zdaniem metanometria zadziałała więc prawidłowo. Jednak chwilę później metan zapalił się.
"Urządzeń się nie da oszukać"
- Tego się nie da oszukać. Jeżeli urządzenia metanometrii automatycznej zadziałają, czyli następuje przekroczenie dopuszczalnych stężeń metanu, nie pracują urządzenia, są pozbawione napięcia - powiedział dyr. Kolasa, zapewniając, że takie sytuacje, jakie miały miejsce w tej ścianie w przeszłości, były rejestrowane. Dyrektor zaznaczył, że nie wie, czy w takich przypadkach górnicy każdorazowo - jak nakazują przepisy - byli wyprowadzani z zagrożonego rejonu.
W wyniku katastrofy w rudzkiej części kopalni "Wujek" w piątek zginęło 12 górników, w sobotę w szpitalu zmarła 13. ofiara wypadku, w poniedziałk - kolejny górnik. 40 osób jest w szpitalu. Przyczyną katastrofy - według wstępnych ocen - był zapłon metanu, niektórzy eksperci mówią też o możliwości wybuchu tego gazu.
Źródło: tvn24