Jeden urząd, dwie decyzje. W jednej z nich, urząd do spraw cudzoziemców zezwala na czasowy pobyt w Polsce Ukraince, starającej się o polskie obywatelstwo. W drugiej nakazuje opuszczenie kraju. Bałagan w urzędzie, to jedna strona medalu, druga to brak zrozumienia dla sytuacji dziewczyny, która czeka w Polsce na operację serca.
- Mam marzenia, chciałabym tutaj zostać i pracować normalnie. Walczyliśmy, ale nic nie możemy zrobić, choć od tego zależy moje życie – mówi Liliana Semczuk, która od kilku lat walczy o to, by legalnie mieszkać w Polsce. Tym bardziej, że Liliana Semczuk ma polskie korzenie. Jako dziecko mieszkała niedaleko Lwowa. W Polsce starała się o obywatelstwo lub chociaż o kartę stałego pobytu. Bezskutecznie.
Zabrakło aktu urodzenia babci
Nie udało się jej udowodnić polskich korzeni. – Nie możemy znaleźć dokumentów. Nie ma aktu urodzenia babci (jest Polką, podobnie, jak jej brat i siostra – red.). Szukamy w różnych archiwach i nic – wyjaśnia dziewczyna. Zeznania rodziny Liliany Semczuk okazały się niewystarczające. Urząd do spraw cudzoziemców chciał dokumentów.
Wtedy dziewczyna trafiła na stół operacyjny. Potrzebny był natychmiastowy zabieg. Jej pełnomocnik zaczął się więc starć o zalegalizowanie pobytu ze względu na stan zdrowia. Odpowiedź na "tak" przyszła szybko. - Myślałam już, że jestem tu legalnie, że mogę wyrobić sobie papiery, wszystko tak jak ma być – mówi dziewczyna.
W tym samym czasie jednak, ten sam urząd podjął jeszcze jedną decyzję, zupełnie inną – nakazującą Lilianie wyjazd z Polski.
Dwie sprzeczne decyzje, każda prawidłowa
Ivetta Biały, rzecznik wojewody mazowieckiego twierdzi, że obie decyzje wydane mniej więcej w tym samym czasie, ale wzajemnie się wykluczające, zostały wydane prawidłowo. - W naszym urzędzie toczyło się postępowanie wydaleniowe, ponieważ cudzoziemka została zatrzymana przez straż graniczną, była w Polsce nielegalnie. Równolegle złożyła do urzędu wniosek na pobyt w trybie szczególnym, ze względu na stan zdrowia. Przychyliliśmy się do jej wniosku – mówi rzeczniczka.
Kiedy Liliana Semczuk odbierała pismo zezwalające jej na pobyt w Polsce, o drugim postępowaniu nikt jej nie poinformował. Decyzję o wydaleniu otrzymała kilka dni po zezwoleniu na pobyt - pocztą. Okazało się, że dokument został odebrany zbyt późno, by się odwołać. Urzędnicy podkreślają, że sprawdzenie, czy ktoś odebrał pismo w terminie, nie należy do ich kompetencji.
Decyzja o wydaleniu - ostateczna
Odwołanie nie wpłynęło na czas, wiec Liliana Semczuk została wpisana na listę osób niepożądanych w Polsce. To zamyka jej drogę do starania się o legalny pobyt w urzędzie wojewódzkim.
- Decyzja wydaleniowa jest ostateczna, a wojewoda nie może jej udzielić zgody na pobyt w trybie szczególnym ze względu na stan zdrowia, bo (nazwisko kobiety - red.) widnieje w systemie informatycznym Schengen – stwierdza rzeczniczka wojewody mazowieckiego.
Zgodnie z prawem pomóc może główny Urząd ds. Cudzoziemców. Ten obiecuje, że sprawie się przyjrzy, ale nie przesądza, czy decyzję o wydaleniu uda się anulować. Usuniecie Ukrainki z listy osób niepożądanych byłoby szansą na kolejne starania o legalny pobyt.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24