Kpt. Arkadiusz Protasiuk, który pilotował prezydencki Tu-154, nie miał prawa, by lądować przy takiej widoczności, jaka panowała w Smoleńsku – napisała poniedziałkowa "Rzeczpospolita". Przedstawiciel polskich Sił Powietrznych - odnosząc się do tych informacji - powiedział, że pełna ocena postępowania pilota będzie możliwa dopiero po ustaleniu m.in. jakie informacje uzyskał on od kontrolera lotniska w Smoleńsku.
Piloci specpułku są szkoleni do lądowania w ściśle określonych warunkach. Na podstawie minimalnych wartości podstawy chmur, widzialności, maksymalnych wartości wektora wiatru określonych dla danego typu samolotu wyznacza się tzw. warunki minimalne pilota do lądowania - pisze "Rzeczpospolita". 10 kwietnia widzialność w Smoleńsku sięgała 300 – 400 m, a lotnisko Siewiernyj nie było wyposażone w system naprowadzania satelitarnego. W takich okolicznościach kpt. Protasiuk mógł więc na nim lądować tylko, gdyby widzialność wynosiła co najmniej 1200 m.
Według rozmówcy gazety, jedynym wytłumaczeniem decyzji pilotów jest brak precyzyjnego komunikatu od rosyjskiego kontrolera lotniska, że widoczność z powodu mgły jest mniejsza niż 500 m, albo jego niezrozumienie. Ich zdaniem, w innym przypadku, zamiast podchodzić do lądowania, piloci od razu polecieliby na inne lotnisko.
Fatalne warunki
Zdaniem pilota Marcina Urbańskiego na lotnisku w Smoleńsku panowały bardzo trudne warunki pogodowe. - Ciężkie dla pilotów chcących lądować na lotnisku bez systemów naprowadzania precyzyjnego. Najgorsza była stała, utrzymująca się mgła. Drugorzędna była wilgotność powietrza – uważa Urbański. Z dostępnych dowodów śledztwa wynika, że załoga samolotu Jak-40, która wylądowała na tym lotnisku wcześniej, ostrzegała drogą radiową załogę Tu-154 o pogarszających się warunkach pogodowych.
Rzecznik Sił Powietrznych komentuje doniesienia "Rz"
- Przy typowaniu załogi do wykonania zadania bierze się pod uwagę trzy rzeczy: minimum dla samolotu, warunki minimalne dla pilota i minimalne warunki dla lotniska. (...) Feralnego dnia Tupolew mógł być pilotowany w najbardziej niekorzystnych warunkach przez majora Protasiuka, gdy lotnisko było wyposażone w dwie radiolatarnie bądź system PAR przy widoczności 1500-1800 metrów i podstawie chmur 100-120 - powiedział PAP ppłk Robert Kupracz, rzecznik Sił Powietrznych.
Jak zaznaczył, prognoza pogody przed wylotem pokazywała, że są zachowane warunki do realizacji zadania. Dodał, że lotnisko w Smoleńsku nie jest objęte międzynarodowym system zbierania - co godzinę - depesz z lotniskowych biur meteorologicznych. W takich sytuacjach dane meteo muszą być przesyłane co trzy godziny z innych ośrodków. W przypadku Smoleńska dane o pogodzie o godz. 8 zostały wprowadzone przez stację meteorologiczną oddaloną od lotniska o ok. 10 km.
"Trzeba poczekać"
Dotychczas nie ujawniono, jakie dane meteorologiczne przekazali załodze kontrolerzy zbliżania na lotnisku ponad pół godziny później, już przy podchodzeniu do lądowania. - Spekulowanie na ten temat do czasu uzyskania potwierdzonych informacji jest bezcelowe - stwierdził ppłk Kupracz.
Pytany o wypowiedź prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, który kilka dni temu informował, że warunki atmosferyczne sprowadzały się do widzialności w zakresie około 300-400 metrów odparł, iż "trzeba poczekać na ostateczny protokół z prac komisji lub dochodzenia prokuratorskiego".
Ppłk Robert Kupracz odnosząc się do doniesień "Rz", że nawet jeśli pilotowi udałoby się wylądować, groziłyby mu sankcje dyscyplinarne, powiedział, że "jeżeli podczas lotu dochodzi do zdarzenia wiążącego się ze złamaniem przepisów to sprawę zawsze ocenia komisja".
Źródło: Rzeczpospolita, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: NASA