- Nie dałem Lechowi Wałęsie nigdy żadnych pieniędzy - mówi na łamach "Gazety Wyborczej" były esbek Edward Graczyk o swoich kontaktach z liderem "Solidarności". - Tych agentów "Bolków" to wtedy było kilkunastu, w każdej stoczni - dodaje także. We wtorek Graczyk złożył oświadczenie sprzeczne ze swoimi poprzednimi zeznaniami złożonymi w IPN. Zdaniem historyka Instytutu Piotra Gontarczyka, oświadczenie mogło powstać z inspiracji samego Wałęsy.
Edward Graczyk odniósł się do wtorkowego oświadczenia, w którym zaprzeczył, jakoby miał zwerbować Lecha Wałęsę do współpracy z SB w 1970 roku.
Zwerbować? To nie był żaden werbunek, zwykła rozmowa o sytuacji w Gdańsku, w stoczni. Edward Graczyk dla "Gazety Wyborczej"
- Zwerbować? To nie był żaden werbunek, zwykła rozmowa o sytuacji w Gdańsku, w stoczni - wyznaje Graczyk na łamach "Gazety Wyborczej". - To nie na tym polegało. Ja prosiłem, apelowałem do niego, żeby uspokoił nastroje w stoczni po tych krwawych wystąpieniach. Przecież robotnicy spalili wtedy komitet partii! Rozmawialiśmy o polityce, sytuacji międzynarodowej, o Rosjanach, Niemcach, Żydach - dodaje.
Graczyk wyjaśnia, że w czasie gdy miał kontakty z Wałęsą, pracował w kontrwywiadzie. Miał także pytać lidera "Solidarności" o osoby z zewnątrz, które mogły "inspirować robotników do wystąpień".
"Nigdy nie dałem mu pieniędzy"
Zwerbować? To nie był żaden werbunek, zwykła rozmowa o sytuacji w Gdańsku, w stoczni. Edward Graczyk dla "Gazety Wyborczej"
"Nigdy nie uzyskałem od Lecha Wałęsy żadnej deklaracji współpracy z organami bezpieczeństwa PRL ani nigdy w czasie tych rozmów czy przesłuchań nie było mowy o werbunku Lecha Wałęsy do współpracy z organami PRL" - czytamy we wtorkowym oświadczeniu Graczyka.
Oficer SB zaprzecza także, jakoby wypłacał Wałęsie pieniądze. Jak zapewnia, okazane mu 18 listopada w Instytucie Pamięci Narodowej pokwitowanie z podpisem "Bolek" nie było sygnowane przez Lecha Wałęsę.
- Nie dałem mu nigdy żadnych pieniędzy - oświadcza Graczyk i dodaje, że "Bolka" wymyśliły osoby odpowiedzialne za fałszowanie dokumentów, uniemożliwiających Wałęsie otrzymanie nagrody Nobla. - Bo po co fałszowali? - zastanawia się Graczyk. - Jeśli Wałęsa byłby "Bolkiem", takim aktywnym agentem, co to donosi na kolegów i bierze za to pieniądze, to po co fałszować na niego dokumenty? Wystarczyło wyciągnąć teczkę z półki i wysłać do komitetu noblowskiego. - tłumaczy były esbek.
Dodaje także: - Tych agentów "Bolków" to wtedy było kilkunastu, w każdej stoczni - remontowej, północnej - był jakiś "Bolek". To były i pseudonimy konkretnych osób, i kryptonimy akcji.
Wcześniej mówił, że płacił
"Rzeczpospolita" przypomina, że 18 listopada Graczyk zeznał: "W czasie spotkań pan Wałęsa otrzymywał ode mnie pieniądze. Były to pieniądze przeznaczone na pokrycie kosztów poniesionych przez Lecha Wałęsę. Na pewno przekazałem mu pieniądze na pokrycie kosztów wyjazdu do Warszawy na spotkanie z Gierkiem. Fakt przekazania pieniędzy był dokumentowany moją notatką służbową".
Miało się odbyć spotkanie z Gierkiem w Warszawie, na które mieli jechać delegaci z wielu zakładów w Trójmieście. (...) Mój przełożony płk Kujawa powiedział mi wtedy, że tym ludziom będzie trzeba zwrócić koszty podróży do Warszawy. I kazał mi napisać takie notatki, że temu i tamtemu przekazano po 1500 złotych. (...) Tyle, że potem Gierek zmienił zdanie i spotkanie robotników z nim nie odbyło się w Warszawie, tylko Gierek sam przyjechał do Gdańska. Nie trzeba było robotnikom wypłacać tych pieniędzy, bo nie było żadnej podróży do Warszawy. Edward Graczyk dla "Gazety Wyborczej"
Po tych zeznaniach pojawiły się wątpliwości: 1500 zł znacznie przekraczało cenę biletu, poza tym spotkanie Edwarda Gierka z robotnikami w styczniu 1971 r. odbyło się w Gdańsku, a nie w Warszawie.
W "Gazecie Wyborczej" Graczyk tłumaczy z kolei: - To było tak. Miało się odbyć spotkanie z Gierkiem w Warszawie, na które mieli jechać delegaci z wielu zakładów w Trójmieście. Setki ludzi, z którymi po Grudniu przeprowadziliśmy rozmowy pouczające i którzy zapewnili, że nie będą robić burd, tylko uspokajać załogę. Wśród tych delegatów był i Wałęsa. Mój przełożony płk Kujawa powiedział mi wtedy, że tym ludziom będzie trzeba zwrócić koszty podróży do Warszawy. I kazał mi napisać takie notatki, że temu i tamtemu przekazano po 1500 złotych. Wszyscy mieli dostać tyle samo. Tyle, że potem Gierek zmienił zdanie i spotkanie robotników z nim nie odbyło się w Warszawie, tylko Gierek sam przyjechał do Gdańska. Nie trzeba było robotnikom wypłacać tych pieniędzy, bo nie było żadnej podróży do Warszawy.
Gontarczyk: Oświadczenie mogło powstać z inspiracji Wałęsy
- Oświadczenie Graczyka stoi w jaskrawej sprzeczności z zeznaniami złożonymi pod odpowiedzialnością karną przed prokuratorem IPN w Białymstoku – komentuje na łamach "Rzeczpospolitej" współautor książki "SB a Lech Wałęsa" Piotr Gontarczyk.
Historyk dodaje, że w tej sytuacji oficerem SB powinien zająć się prokurator. – Cała sprawa zamienia się w farsę i w sposób dobitny pokazuje, ile warte jest poważne traktowanie opowieści byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Jako historyk temat "Graczyk" uważam za zamknięty – tłumaczy Gontarczyk i sugeruje, że oświadczenie mogło powstać z inspiracji otoczenia Lecha Wałęsy.
Oświadczenie w biurze Wałęsy
Cała sprawa zamienia się w farsę i w sposób dobitny pokazuje, ile warte jest poważne traktowanie opowieści byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Piotr Gontarczyk, współautor książki "SB a Lech Wałęsa"
Jak ustaliła "Rzeczpospolita", oświadczenie zostało przekazane do biura Wałęsy w Gdańsku. Szef Instytutu Lecha Wałęsy Piotr Gulczyński potwierdza, że na oświadczeniu widnieje podpis byłego prezydenta z adnotacją "otrzymałem 9.12.2008 r.". Data w nagłówku pisma Graczyka została napisana bardzo podobnym charakterem pisma - pisze "Rz".
Na oświadczeniu jest też podpis mecenas Eweliny Wolańskiej, szefowej gdańskiego biura Lecha Wałęsy.
– Poświadczałam odbiór – przyznaje Wolańska w rozmowie z gazetą. Dodaje, że Graczyk był w biurze i rozmawiał z byłym prezydentem. Wałęsa nie chciał rozmawiać z dziennikarzami - podaje "Rz".
Kwestia upływu czasu?
Adwokat Lecha Wałęsy Włodzimierz Wolański, który wraz z byłym prezydentem brał udział w przesłuchaniu Edwarda Graczyka, twierdzi, że rozbieżności między zeznaniami a oświadczeniem wynikają z upływu czasu.
– Od tych wydarzeń minęło 38 lat. Wiele szczegółów mogło się w tym czasie zatrzeć. Podczas przesłuchania odniosłem wrażenie, że były oficer może mieć kłopoty z pamięcią – tłumaczył na łamach "Rzeczpospolitej" mecenas Wolański.
Źródło: "Gazeta Wyborcza", "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24