Przed pierwszymi meczami Euro w Polsce nie odnotowano ani jednej próby wejścia na stadion z fałszywym biletem – mówią przedstawiciele policji z Warszawy i Wrocławia. Nie zatrzymano też choćby jednego "konika". Czy to znaczy, że w czasie Euro naprawdę nikt nie sprzedaje biletów na lewo? – Nie jesteśmy tak naiwni. Ale niewiele możemy zrobić – przyznaje Juliusz Głuski, rzecznik Euro 2012. Kupujący i sprzedawcy o tym wiedzą. – U mnie wybierzesz sobie nawet sektor – zachęca Michał z Wrocławia.
Iwan w niedzielę rano wylądował w Warszawie. Nie leciał ze swojego rodzinnego Petersburga, ale z Wrocławia, gdzie oglądał wygraną jego drużyny w meczu z Czechami. W losowaniu biletów na spotkania Euro nawet nie brał udziału. - Miałem dużo pracy. W szczęście wierzą ci, co sobie nie radzą w życiu. Noclegi zarezerwowałem już pięć miesięcy temu, ale o bilety się nie martwiłem, bo słyszałem, że u was – jak u nas – wszystko da się załatwić kiedy są pieniądze – opowiada z satysfakcją.
Bilety już na lotnisku
Mecz oglądał razem z kolegą z krzesełek w sektorach II kategorii. Mówi, że to dlatego, bo nie chciał ryzykować i bilety kupił od pierwszego konika, który mu je zaproponował. - To było jeszcze na lotnisku. Czekaliśmy na bagaże i rozmawialiśmy o tym, że trzeba się rozejrzeć za wejściówkami. Jakiś chłopak to podsłuchał i zaproponował, że bilety możemy odkupić od jego przyjaciela, który trzymał je dla swojej dziewczyny i jej siostry. Ale się pokłócili – relacjonuje Iwan. Cena – 900 zł za jeden bilet. Goście z Rosji w portfelu odłożyli wcześniej na ten mecz po 350 euro. Okazja.
O to, że przyjaciel chłopaka, który podsłuchał rozmowę Iwana z kolegą, sprzeda mu trefne wejściówki, podobno się nie martwił. Umowa była taka, że kupujący najpierw zobaczą bilety, sprawdzą u stewardów, czy nie są kradzione, a dopiero potem wyciągną pieniądze. Wszystko poszło jak trzeba.
Dobry konik w cenie
Pod stadionem okazało się jednak, że mogli zrobić lepszy interes. – Podszedł do nas chłopak, przedstawił się jako Michał. Powiedział, że u niego możemy sobie wybrać nawet sektor. Miał 15 biletów. A jego koledze, który wziął na siebie sprzedaż internetową, zostały jeszcze cztery – ale za to w najlepszych miejscach. Nie chcieliśmy robić zamieszania. Poszliśmy na gorsze miejsca. Ale w Warszawie będziemy ostrożniejsi – poucza kolegę Iwan.
Na stadionie we Wrocławiu co drugi z Rosjan, z którymi rozmawiał, bilet kupił w ten sam sposób. – Przed pierwszym gwizdkiem i w przerwie to były główne tematy rozmów: kto, za ile, od kogo, czy ten ktoś może załatwić bilety na kolejne mecze, itd. Każdy, kto był w potrzebie, wymieniał się telefonami. Bilety proponowali też przypadkowi Polacy i Czesi na trybunach – ciągnie Iwan. Ale według informacji policji sytuacje, o których opowiada, w piątek się nie zdarzyły.
Policja: Nikt nie sprzedawał
– Bezpośrednio przed spotkaniem Rosja - Czechy nie zatrzymaliśmy nikogo, kto odsprzedawałby wejściówki na mecze turnieju. Docierały do nas wprawdzie sygnały o pojedynczych próbach odsprzedaży, ale nie udało ustalić się danych osób, które miały się tym zajmować – wyjaśnia asp. Paweł Petrykowski, rzecznik dolnośląskiej policji. Jak dodaje, we Wrocławiu nie stwierdzono też ani jednego przypadku posłużenia się sfałszowanym biletem.
Podobnie w Warszawie. Maciej Karczyński, Komenda Stołeczna Policji: - Nie mieliśmy żadnego zgłoszenia dotyczącego próby odsprzedaży biletu po zawyżonej cenie albo posłużenia się podrobioną wejściówką.
Złapany, sprzedany
W Warszawie zdarzył się natomiast inny przypadek. Ktoś chciał wejść na stadion z biletem, który wcześniej został skradziony. – Pierwszy właściciel biletu zgłosił to i system automatycznie go anulował. Kibic, który chciał z niego skorzystać, został przekazany policji – wyjaśnia Juliusz Głuski, rzecznik spółki Euro 2012 Polska. Ale policja, choć jak zapewnia rzecznik KSP "na bieżąco monitoruje sytuację i stara się w jak największym stopniu ukrócić nielegalny handel wejściówkami", za wiele zrobić nie może.
Nieoficjalnie policjanci i organizatorzy przyznają wprost, że zdania o "monitorowaniu sytuacji” to tylko "zasłona dymna", bo w walce z nieuczciwymi sprzedawcami biletów stoją na straconej pozycji. - Nawet jeśli na gorącym uczynku złapiemy osobę, która właśnie próbuje sprzedać 20 wejściówek, to nie możemy ich jej zabrać. Owszem taki "sprzedawca" zostanie zatrzymany, a jego sprawa trafi zapewne do sądu, ale zanim to się stanie, wróci ze swoimi biletami pod stadion, albo do internetu – przyznaje w rozmowie z nami jeden z oficerów KSP.
Do sytuacji, którą opisuje doszło kilka dni temu we Wrocławiu, gdzie funkcjonariusze Wydziału dw. z Przestępczością Gospodarczą zatrzymali na Rynku 28-latka z 42 biletami na mecze finałowe Euro. Cena "rozsądna", czyli dwa razy wyższa niż nominalna. Mężczyzna został przesłuchany a po przesłuchaniu zwolniony. Z biletami wrócił na Rynek. Zgodnie z polskim prawem odpowie za wykroczenie, za które grozi mu kara ograniczenia wolności a najpewniej tylko grzywna.
Kto cię sprawdzi?
Właśnie brak strachu przed wysoką karą powoduje, że sprzedawców i kupujących jest tak wielu. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce słowa "kupię bilet na Euro" albo "jak kupić bilet na mecze Euro" by zobaczyć skalę tego zjawiska. - My w przypadku natknięcia się na takie ogłoszenia, bądź aukcje, prosimy o ich zablokowanie. To właściwie jedyne, co możemy zrobić. Reszta należy do policji – zaznacza Głuski.
Między bajki trzeba włożyć też groźby, że na stadion nie wejdzie ten, na którego bilecie znajdują się dane kogoś innego, a osoba taka nie jest w stanie udowodnić jak weszła w posiadanie wejściówki. - Te dane nie są przez nas weryfikowane. Przecież każdy kibic, który wziął udział w losowaniu miał prawo wystąpić o bilety dla swoich "przyjaciół" – przypomina Głuski. Każdy, kto wybrał się w piątek na mecze w Warszawie, albo Wrocławiu, wie, że rzecznik Euro 2012 mówi prawdę.
Konik w konia nie robi?
- Kontrola, zarówno na stadionie jak i w strefie kibica po meczu była powierzchowna – mówi Ania, która w piątek była na spotkaniu Polaków z Grekami. Potwierdza to Jarek, który na mecz przyjechał z Łodzi – z kibicami Widzewa. – Widziałem, co robili w pociągu i co chowali w skarpetki przed wejściem na stadion. Po meczu miałem taką myśl, że chyba tylko od ich dobrej bądź złej woli zależało, co się stanie. Na pewno byli przygotowani na każdą ewentualność – zauważa.
Jarek swój bilet też kupił, a nie wylosował. - Miałem jechać tylko do strefy kibica pod Pałacem Kultury, ale w pociągu chłopak, z którym jechałem w przedziale powiedział, że za 700 zł może mi odsprzedać jeden bilet. Utargowałem 50 zł i dobiliśmy targu. Pod stadionem koników było chyba niewielu. Jeden facet chciał sprzedać dwa bilety I kategorii po 3,5 tys. zł za sztukę (pierwotnie kosztowały 250 euro + 10 euro) – opowiada.
Rozpiętość w cenach wejściówek jest ogromna. Tendencja – przynajmniej w internecie – jest taka, że im bliżej meczu, tym bardziej spada marża a rośnie napięcie u sprzedającego. – Ale to zależy. Ja mam wkalkulowane pewne straty i nie działam emocjonalnie – odpowiada Remek, na którego ogłoszenie trafiłem w internecie pod jednym ze sportowych "newsów". "Bilety na euro – sprzedam" – i dalej adres mailowy, założony specjalnie na tę okazję. Odpisał jeszcze tego samego dnia: cena – 1,5 tys. za bilet (chodziło o mecz Polska – Rosja w Warszawie). Gwarancja, że wejdziesz? Nie mogę mieć 100 proc. pewności, ale jeszcze się nie zdarzyło, by były jakieś problemy.
– Interes interesem, ale staram się nie robić nikogo w konia. Zawsze coś się może wydarzyć. W czasie Euro w Austrii żadnych przypałów jednak nie było. Wiem bo wtedy też sprzedawałem – tłumaczy. Z Remkiem spotykam się w jednym z warszawskich Centrów Handlowych. Do spotkania z Grekami jest wtedy jeszcze pięć dni.
Wycieczka pod stadion. Bilet gratis
Remek ma ciągle osiem biletów, we wszystkich kategoriach. Ceny na mecz otwarcia odpowiednio: 1 tys., 1,5 tys., 2,5 tys. Ale "zależy od klienta". Są też wejściówki na ostatni mecz grupowy Polaków i wszystkie pucharowe rozgrywane w Polsce. - W Ukrainę się nie bawiłem. Znajomi, którzy podkupili bilety na mecze w Kijowie mają na razie problem ze sprzedażą nawet finału – wyjaśnia.
Jak najbezpieczniej sprzedać? Albo rozprowadzić wśród "znajomych znajomych", albo przez internet. Sprzedać na aukcji szalik Polaków albo breloczek za 1 tys. zł. I dodać bilet "gratis". – Albo, tak jak ja tydzień temu, zorganizować wycieczkę krajoznawczą po Stadionie Narodowym, a właściwie pod Stadionem Narodowym za 2,5 tys. Z biletem też jako gratisem ma się rozumieć – śmieje się Remek.
Czy się boi? – Czego? Przecież wszyscy są zadowoleni. Nikogo do kupowania nie zmuszam. A ty? Fajnie mi się z tobą rozmawia. Powiedzmy, że mogę ci oddać jeden bilet na Greków za 400 zł, po kosztach. Żebyś się nie czuł jak święty. Nie kupisz?
Autor: Łukasz Orłowski / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Andrzej Hrechorowicz | PAP