Z ośmiu maszyn żołnierze będą mieli na co dzień do dyspozycji najwyżej cztery. Na wielkim obszarze od Bagram do Kandaharu nie pozwoli to na przeprowadzanie szybkich, sprawnych akcji desantowych - ocenia "Gazeta Wyborcza".
Polskie wojsko wyśle do Afganistanu osiem śmigłowców: cztery transportowe Mi-17 oraz cztery szturmowe Mi-24, które mogą służyć do zabezpieczania ataków na ziemi, przerzutu żołnierzy czy ewakuacji rannych. Maszyny dotrą na miejsce w maju, razem z dodatkowymi 400 żołnierzami. Polski kontyngent będzie liczył 1,6 tys. ludzi.
Załogi maszyn zakończyły właśnie w Mirosławcu ćwiczenia przed wylotem pod okiem Amerykanów. Gotowość bojową osiągną w czerwcu.
Dwie maszyny od razu oddajemy do pomocy Kanadyjczykom w Kandaharze. Nie będą obsługiwały polskiego kontyngentu, który niedługo będzie skupiony w prowincji Ghazni.
- Kanadyjczycy poprosili nas o wsparcie, bo znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Była nawet prośba o przegrupowanie naszych wojsk w rejon Kandaharu. Ale w sytuacji, gdy będziemy skoncentrowani w Ghazni, to niemożliwe - wyjaśnia rzecznik MSZ Piotr Paszkowski.
To nie wszystko. Wojskowi obawiają się, że maszyny więcej czasu będą spędzały na przeglądach niż w akcjach bojowych. Muszą bowiem przemierzać wielkie odległości. Z bazy Bagram - gdzie zlokalizowany będzie jedyny serwis polskich maszyn - do Kandaharu jest około 600 km. To kilka godzin lotu. Do "polskiej" strefy Ghazni z Bagram leci się godzinę.
- Skończy się to tak, że nasze maszyny będą musiały być często serwisowane - mówi "GW" wysokiej rangi wojskowy. - Zamiast uczestniczyć w akcjach bojowych, będą stały w hangarach albo latały do serwisu i z powrotem.
Co 50 godzin lotu każda maszyna musi być poddana przeglądowi. Co 300 godzin to serwis generalny, który może trwać nawet pięć dni. - Na każde trzy śmigłowce jeden jest zawsze na przeglądzie - mówi oficer z kawalerii powietrznej. - Do tego dzienny limit przelotu śmigłowca ograniczony jest do kilku godzin.
Czyli z sześciu maszyn najwyżej cztery będą gotowe, by w razie potrzeby ewakuować rannych czy przerzucić wojsko na akcję. A dwie z nich mają obsługiwać Kanadyjczyków. - Pod warunkiem że nic się nie zepsuje albo że maszyna nie będzie miała akurat wylatanego limitu - mówi informator gazety. - Jeśli zabraknie śmigłowca, na Amerykanów liczyć nie będziemy mogli. Powiedzą "macie swoją prowincję i transport, to wasz problem". I co wtedy?
MON nie chce komentować problemów ze śmigłowcami i spycha odpowiedzialność na wojskowych. - Operację przygotowuje Sztab Generalny - mówi rzecznik resortu Robert Rochowicz.
- Nie wiem, skąd te informacje. Śmigłowców nie ma jeszcze w Afganistanie, wciąż nie wiadomo, jaką prowincję obejmie polskie wojsko, wszystko jest jeszcze w fazie przygotowań - tyle był wstanie powiedzieć "GW" w weekend rzecznik Sztabu płk Sylwester Michalski.
Źródło: Super Express