Żołnierze z centrum szkolenia łącznościowców w Zegrzu pod Warszawą, zamiast iść na przepustki, musieli za darmo pracować w kasynie i usługiwać generałom, którzy przyjeżdżali tam na weekendy - pisze "Rzeczpospolita".
Wiele wskazuje, że dotychczasowe ustalenia prokuratury to niewielka część nieprawidłowości w jednostce. Najciekawszy wątek śledztwa, które prowadzą żandarmeria i prokuratura wojskowa, dotyczy wynajmu należących do centrum domków wypoczynkowych w Zegrzu. Zamiast przekazać je Agencji Mienia Wojskowego oddano je w użytkowanie powołanemu na terenie jednostki klubowi sportowemu. Ten zaś wynajmował je za symboliczną opłatą 120 zł miesięcznie m.in. bardzo wpływowym generałom. "Rzeczpospolita" wymienia ich nazwiska i stanowiska. Na potrzeby imprez, w których uczestniczyli wojskowi, politycy i duchowni, dowódcy centrum zaadaptowali położony w malowniczym miejscu fort.
Krąg podejrzanych jest szeroki; zarzuty postawiono już 30 osobom. Na śledczych były próby nacisków, by "skończyć na sierżantach", czyli postawić zarzuty najwyżej kilku podoficerom.
Z informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że sprawa nie skończy się na Zegrzu. Śledczy sprawdzają też co działo się w położonej niedaleko jednostce w Białobrzegach. Interesują się też wpływowym do niedawna generałem, który - gdy z jednostki w Zegrzu znikał piach - budował willę pod Warszawą. "Rzeczpospolita" pisze także o podjętej przez wiceszefa Sejmowej Komisji Obrony Krzysztofa Sikorę (Samoobrona) próbie zastraszenia wojskowego dziennikarza, majora Artura Goławskiego, który na łamach "Polski Zbrojnej" opisał aferę w Zegrzu. Poseł domagał się zakazania dziennikarzowi pisania tekstów oraz nieawansowania go.
Źródło: "Rzeczpospolita"