Żona i dziecko nie są już gwarancją spokojnego życia w rezerwie. Młodzi poborowi wyjeżdżają za granicę, więc WKU sięgają po starsze roczniki.
Kilka dni temu 28-letni Mirosław Kamiński z Tychów dostał pismo z Wojskowej Komendy Uzupełnień. Z niedowierzaniem przeczytał, że został wezwany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Niedawno urodziło mu się dziecko, żona ma nienormowany czas pracy, a on sam awansował w firmie. Przeprowadzka do koszar była mu - delikatnie mówiąc "nie na rękę". Kamiński zaczął więc działać: zapisał się do szkoły policealnej (ale dopiero od września), szukał lekarzy, którzy stwierdziliby u niego wadę serca (nic z tego, za bardzo się boją), próbował znaleźć dojścia do byłych pracowników WKU i sprawę odkręcić.
Jedynym efektem zabiegów jest informacja, że w wyznaczonym terminie ma się stawić w WKU. Pojedzie na dziewięciomiesięczne przeszkolenie do jednostki. Przez pierwsze tygodnie będzie się uczył defiladowego kroku i zapoznawał z budową pistoletu maszynowego. Rodzina zobaczy go dopiero na przysiędze - czytamy w dzienniku. Przypadek Kamińskiego nie jest odosobniony - twierdzi "Gazeta". W tym roku armia będzie uzupełniała niedobory w jednostkach poborowymi, którzy mają 28-29 lat i ustabilizowaną sytuację zawodową, a nawet rodzinną.
- Młodzi poborowi coraz częściej wyjeżdżają za pracą do Anglii czy innych krajów Unii, trzeba tę lukę zapełnić - tłumaczy major Zenon Ćwiek z WKU w Tychach. - Sięgamy jednak tylko po tych, którzy z różnych powodów nie uregulowali do tej pory swojego stosunku do służby wojskowej. Wedle ustawy o powszechnym obowiązku obrony służbie wojskowej podlegają mężczyźni aż do 50. roku życia - dodaje.
Ministerstwo Obrony Narodowej potwierdza, że armia musi sięgać po starsze roczniki. Nie potrafi jednak podać, ilu poborowych, którzy skończyli 28 lat, założy w tym roku mundur. Armia monitoruje bowiem tylko najcenniejszą dla niej grupę 19-latków. Wiadomo jednak, że wśród 77 tys. mężczyzn, którzy do końca roku zostaną wcieleni do wojska, najmłodsi żołnierze będą stanowili zaledwie 14 proc.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"