To, że Amerykanie umieją przygotować najciekawsze muzea na świecie, raczej nie ulega wątpliwości. Nie chodzi tu o bogate zbiory - te oczywiście znacznie bogatsze są w Europie. Chodzi o to, jak je pokazać. No dobrze. To już wiedziałem. Ale w życiu bym się nie spodziewał, że starego konia (znaczy: mnie) zainteresować może Disneyland!
Na trasie naszego objazdu po wschodnich Stanach pojawiło się Orlando. Tak, to od Gortata i Magików. Największą atrakcją Orlando, które podobno jeszcze 30 lat temu było prowincjonalną dziurą, stał się Disneyland. Mówiąc ściśle: Disney World, składający się z kilku parków rozrywki. Mamy tu coś dla dzieci, czyli Magiczne Królestwo z bajkowymi postaciami, mamy Świat Oceanów, mamy mały Hollywood. I mamy też Świat Przyszłości, czyli Epcot. W Orlando byliśmy tylko dwa dni, więc - zasięgnąwszy wiedzy blogowo-forumowej - wybraliśmy właśnie Epcot. Nie obyło się bez wahań. Żona się zastanawiała, czy warto, czy nie będzie to tylko dla dzieci, ja też miałem wątpliwości, czy nie lepiej pojechać 100 kilometrów dalej, zwiedzać Centrum Kosmiczne na Przylądku Canaveral. W końcu jednak odżałowaliśmy niemało, bo ponad 150 dolarów na wstęp i poszliśmy do tej części Disneylandu. Kto się spodziewał spotkania z Myszką Miki, może czuć się zawiedziony. Epcot w połowie poświęcony jest prezentacji atrakcji kilkunastu krajów świata... nuda. Nuda? Panie, co pan! O atrakcjach Chin można oczywiście opowiadać w godzinnym przynudnym filmie, ale można też przygotować piętnastominutową prezentację wyświetlaną na ekranie 360 stopni i zrobioną tak, że połowa widzów pyta o koszt biletu do Szanghaju. Druga połowa parku to prezentacje technologiczne. Skąd się wzięły paliwa - ropa naftowa i węgiel kamienny... to dopiero nuda, prawda? Nieprawda. Można oczywiście ględzić o skamielinach z okresu dinozaurów, ale można też to pokazać, zabierając widzów w trójwymiarową podróż do czasów, gdy powstawał węgiel kamienny. Podobnie z podbojem kosmosu czy głębinami oceanów. Tylko Amerykanie wiedzą, jak z edukacyjnego muzeum zrobić taki Hollywood, że człowiek wychodzi z opadniętą szczęką.
Wspomniane centrum lotów kosmicznych na Przylądku Canaveral (tam pojechaliśmy następnego dnia) zrobione jest zresztą podobnie - publiczność ogląda z bliska stanowisko składania wahadłowców, zwiedza oryginalne centrum kontroli lotów a potem patrzy na Księżyc oczami Armstronga. Ameryka, Panie. I to taka, że gdy wizyta się kończy, podekscytowana publika bije brawo. W Polsce podobne reakcje widziałem tylko w Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale przecież jego twórcy nie ukrywali, że powstało niemal na amerykańskiej licencji. Ciekawe, czy podobny sukces uda się powtórzyć przy okazji powstającego Muzeum Żydów, Muzeum II Wojny i Muzeum Historii Polski.