Sołżenicyn był dla Rosji XX wieku tym, kim dla Rosji wieku XIX był Lew Tołstoj. Był legendą Rosji i - jak Tołstoj - jej kłopotliwym sumieniem. Stał się dla świata pierwszym znakiem Innej Rosji - Rosji niesowieckiej - pisze Adam Michnik w "Gazecie Wyborczej".
Przywołując wątki osobiste Michnik stwierdza: "Był także legendą moich przyjaciół i moją - ludzi opozycji demokratycznej. To on udowadniał rosyjskiej inteligencji i nam, Polakom, że możliwe jest to, co wydawało się niemożliwe - że można przełamać barierę oportunizmu i strach; że można wypluć knebel cenzury i autocenzury; że można przemówić głosem człowieka wolnego".
Sołżenicyn zdumiewał bezkompromisowością i odwagą. Codziennie rzucał wyzwanie przywódcom Związku Sowieckiego. Reżim sowiecki znienawidził go. Zastawiano na niego pułapki, organizowano zbiorowe seanse nienawiści, szkalowano z brutalnością niezapomnianą sowieckich czynowników. Do anegdoty przeszła odprawa w KGB, gdzie tłumaczono, że "Sołżenicyn to Sołżeniter", czyli - po prostu - Żyd, syjonista, kosmopolita bezojczyźniany, a nie prawdziwy syn ziemi rosyjskiej. KGB zwerbowało jego pierwszą żonę, której podyktowano paszkwil na temat życia osobistego pisarza.
Oskarżano go o szkalowanie i zdradę ojczyzny. Jednak KGB, zwykle tak pomysłowe i skuteczne w swych poczynaniach, tym razem okazało się bezsilne. Sołżenicyn był nieugięty; na KGB-owskie poczynania reagował ironią i pogardą.
Wtedy - wraz z drugim gigantem Innej Rosji, skądinąd jakże odmiennym, Andriejem Sacharowem - stał się symbolem Rosji swobodnej; Rosji, która zrzuca bolszewicką maskę i odkrywa własne oblicze; Rosji, która przemówiła głosem własnym. Sołżenicyn obwieszczał światu na swój sposób: to ja jestem Rosją, a nie Breżniew. W tym geście było coś ze świadomości proroka obdarzonego wielką misją.
Źródło: Gazeta Wyborcza