Teraz państwo z dziećmi tańczącymi breakdance, potem szybko zapytamy, co nowego u jednego z artystów muzyki pop. Następnie break reklamowy, a po nim przypominający Mikołaja Kopernika mistrz robienia pierników zdradzi sekrety toruńskich piekarzy słodkich ciasteczek. A na końcu pan Mazur. Witamy w The Morning Show.
Zaproszono mnie do Dzień Dobry TVN z okazji czterdziestej rocznicy rozpoczęcia produkcji dużego fiata. Dlaczego mnie? Odpowiedź na tym blogu we wpisach sprzed pięciu miesięcy. O miłości do Kredensa opowiadał również kierowca rajdowy i ekspert od motoryzacji muzealnej. Wizyta na żywo na antenie trwała cztery minuty i pięćdziesiąt sekund, wizyta w studiu – dwie godziny. Ale się działo!
Morning Show to zupełnie osobny gatunek telewizyjny, arcypopularny w Stanach (prawda, Drodzy Czytelnicy zza Oceanu?). Recepta na sukces jest prosta. Trzy godziny dzielimy na pięciominutowe bloki rozdzielane prognozą pogody, informacjami i przerwami reklamowymi. Każde pięć minut ma swoich bohaterów i najlepiej, gdy bohaterowie całkowicie się różnią. Jeżeli więc w pierwszym wejściu mamy mistrza siłowania się na rękę, to w drugim rozmawiamy z autorem nowej modnej książki, aby w trzecim podyskutować na temat wysypu muchomorów w lasach pod Olsztynem. Ze specem od muchomorów w studiu i krótką wizytą kamery w puszczy. Ogląda się to świetnie, ale prawdziwa zabawa jest dopiero za kulisami.
Dzień Dobry zajmuje dziewiąte piętro w biurowcu na rogu Hożej i Marszałkowskiej i jest to jedno z dziwniejszych studiów telewizyjnych w jakich byłem. Całe piętro, poza kuchnią, szatnią i toaletami jest otwarte. Po jednej stronie urządzona jest charakteryzatornia, w środku poczekalnia dla kolejnych gości. Tam właśnie spotykają się: mistrz siłowania, pisarz, grzybiarz i samozwańczy eksperci od dużych fiatów. Siedzą, rozmawiają ze sobą lub nerwowo sączą kawę i czekają na swoje pięć minut. My czekaliśmy dwie godziny – wyprzedził nas piosenkarz, gwiazda Europy, co da się lubić no i mistrz robienia pierników. Tego siłacza i grzybiarza zmyśliłem, ale pasowaliby jak ulał.
A potem sympatyczna rozmowa z sympatycznymi prowadzącymi i do domu. Goście spoza Warszawy zgłaszają się jeszcze po zwrot kosztów podróży. Takie to niby dziwne, gdy się pracuje w Late Night Show (znaczy: w Faktach), ale w sumie to po dłuższym zastanowieniu można dojść do wniosku, że programy są podobne. U nas też każdy ma swoje pięć minut, chociaż może mistrz pierników poczekałby raczej na koniec programu.