Zdaniem Piotra Gabryela z "Rzeczpospolitej", w samym środku lata w Kancelarii Premiera oraz w gmachach większości ministerstw zaroiło się od Świętych Mikołajów skorych do rozdawania prezentów fundowanych za nie swoje - lecz podatników - pieniądze.
Ministerstwa przygotowały plany wydatków budżetowych na rok 2009 - dodajmy, plany w wielu przypadkach wykraczające poza wytyczone ramy. Niektórzy ministrowie przekazali do Ministerstwa Finansów po kilka stron dodatkowych zadań, na które chcielibydostać pieniądze. Na przykład minister zdrowia otrzymał 3,6 mld zł, a chciałby 6 mld zł, a minister gospodarki domaga się dodatkowo 1,5 mld zł. O zwiększenie limitu przyszłorocznych wydatków wystąpili również minister nauki i szkolnictwa wyższego oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego.
I może nie byłoby w tym nic szczególnie dziwnego, gdyby koncert życzeń ministrów z gabinetu Donalda Tuska - zamiast odbywać się w świetle jupiterów - toczył się przy szczelnie opuszczonej kurtynie, w zaciszu gabinetów. Stało się jednak inaczej. Szefowie resortów nie zachowali się jak ministrowie jednego rządu Rzeczypospolitej Polskiej, ale jak liderzy luźno ze sobą związanych wolnych resortów, którzy walczą o wyrwanie ze wspólnego budżetu jak największej sumy pieniędzy. W ten sposób w oczach swoich podwładnych - i wszystkich tych, którzy otrzymują fundusze z ich resortów - kreują się na dzielnych obrońców ich sprawy. A przy okazji, łudząc większymi wydatkami, podsycają populistyczne nastroje - wytyka publicysta "Rz".
Źródło: "Rzeczpospolita"