Zaczęło się od szalonej wizji spisanej na serwetce w restauracji. Karkołomny pomysł w ciągu kilku lat przerodził się w duży biznes i spektakularne widowisko. Wyścigi elektrycznych bolidów Formuły E w centrach największych światowych metropolii przyciągają coraz więcej widzów, a krajobraz sportów motorowych już nigdy nie będzie wyglądał jak dawniej.
Kiedy mówimy o autach elektrycznych, entuzjastom stanie przed oczami milion takich pojazdów na ulicach polskich miast, obiecanych przez premiera Mateusza Morawieckiego. Bardziej powściągliwi zobaczą elektryczne wózki krążące nieśpiesznie po polach golfowych. Dlatego jednym z głównych zadań Formuły E, czyli profesjonalnych zawodów elektrycznych wyścigówek, jest uświadomienie fanom motoryzacji, że taki stereotyp jest już dawno nieaktualny. W weekend na ulicach Rijadu w Arabii Saudyjskiej można oglądać 24 samochody topowych producentów z całego świata, a za ich kierownicami o tytuł mistrzowski ścigają się jedni z najlepszych kierowców świata. Ruszył właśnie szósty sezon Formuły E.
Elektryczne samochody wyścigowe mogą zaskakiwać pod każdym względem – mają kosmiczny wygląd, rozwijają prędkość 280 km/h i rozpędzają się do setki w mniej niż 3 sekundy, nie wydzielając przy tym żadnych spalin. Na wyścigi pojedziemy bez zatyczek do uszu, bo te auta są ciche – przy poziomie 80 decybeli cichsze na przykład od miejskich autobusów, które codziennie mijają nas na ulicach.
Nie brak krytyków, według których E zabija prawdziwego ducha motoryzacji i wyścigów, którego znakiem rozpoznawczym jest ryk silnika i zapach paliwa. Jest jednak faktem, że coraz większe znaczenie zawodów Formuły E wymusiło na dużych koncernach podążanie za ekologicznymi trendami. Do wyścigów dołączyły największe światowe marki, jak: Audi, Renault, Mercedes czy Porsche, znane do tej pory z superszybkich aut drogowych i wyścigowych, które z ekologią i elektrycznością nie mają za wiele wspólnego.
Biznes wyczuły tu nie tylko wielkie koncerny, ale też wielkie gwiazdy. Współzałożycielem zespołu Venturi jest Leonardo DiCaprio, który ponadto zasiada w komisji zrównoważonego rozwoju. Nagrał też film dokumentalny o Formule E pt. "And We Go Green". Na premierze był obecny między innymi jego przyjaciel z Hollywood Orlando Bloom, który w ubiegłym roku świętował swoje urodziny na torze Formuły E w Marrakeszu, a w prezencie dla siebie postanowił przejechać się – i przy okazji rozbić – elektrycznym samochodem wyścigowym. Nie można zapominać o byłym mistrzu świata Formuły 1 Nico Rosbergu, który zainwestował w serię i angażuje się w organizację ekologicznych targów.
Pomysł na serwetce
Pomysł na Formułę zrodził się w głowie hiszpańskiego polityka-wizjonera Alejandro Agagi. W marcu 2011 roku Agag podjął temat na kolacji z prezydentem Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA) Jeanem Todtem w paryskiej restauracji Le Stresa.
– Formuła E zrodziła się z potrzeby rynku – wyjaśniał wówczas Alejandro Agag. – Pracując w Formule 1, próbowałem sprzedać pakiet sponsorski dużej firmie przemysłowej. Wycofali się z rozmów, a szef tej firmy pokazał mi historię wewnętrznych e-maili, z których wynikało, że świat idzie w kierunku promowania ekologii i nie mogą utożsamiać się z formą rywalizacji, gdzie dominują silniki spalinowe. Pomyślałem wtedy, że mamy problem, ale jeśli stworzymy "zielony" wyścig, to możemy odnieść sukces komercyjny. W marcu 2011 roku spotkałem się na kolacji z prezydentem FIA Jeanem Todtem i zaczęliśmy rozmawiać o samochodach elektrycznych. Stwierdził, że FIA powinna coś zrobić w tym kierunku i stworzyć mistrzostwa. Od razu zgłosiłem się na promotora – opowiadał Agag.
Szybko pojawił się pierwszy problem. Dystans. Wyścigi były zdecydowanie za długie, aby przejść w pełni na napęd elektryczny. – Technologia nie była wtedy doskonała – auta elektryczne mogły jeździć maksymalnie 25 minut na jednym ładowaniu. Stwierdziliśmy więc, że wykorzystamy dwa auta w trakcie jednego wyścigu. Cały pomysł został spisany na serwetce, która wisi teraz oprawiona w ramkę nad stolikiem w Le Stresa – wspomina Agag.
Aby wcielić swoją wizję w życie, Hiszpan założył Formula E Holdings, a następnie zlecił obecnemu szefowi Saubera, Frédéricowi Vasseurowi, zbudowanie samochodu wyścigowego. By stworzyć odpowiednie auto, powołano firmę Spark Racing Technologies, która do dzisiaj buduje maszyny Formuły E. Kontrakt FIA mówił o organizacji pierwszego wyścigu w 2013 roku, lecz były to zbyt optymistyczne założenia i debiut trzeba było odłożyć o rok.
– To było ogromne wyzwanie. Nie było silników czy akumulatorów, a w dodatku nikt w nas nie wierzył. Stworzyliśmy jednak ten samochód i daliśmy w ten sposób ludziom coś namacalnego, by ich przekonać, że to możliwe – z dumą opowiada Agag.
W maju 2014 roku ponad 40 aut Formuły E pierwszej generacji ruszyło w drogę do zespołów rajdowych. Nosiły one oznaczenie Spark SRT_01E, a w pierwszym sezonie wszystkie ekipy zobowiązane były do wyposażenia ich w jednakowe silniki produkcji McLarena. Akumulatory o wadze 320 kilogramów wystarczały zaledwie na pół godziny ostrej jazdy, w związku z czym maksymalna moc 200 kW (około 270 KM) była dostępna tylko w kwalifikacjach, a w wyścigu ograniczono ją do 150 kW (około 200 KM).
W sezonie 2015/2016 dopuszczono stosowanie w pojazdach zmodyfikowanych układów napędowych i jezdnych. Aby koszty nie wymknęły się spod kontroli, a producenci skupili swoje starania na tworzeniu bardziej wydajnych silników, organizatorzy zdecydowali o zachowaniu jednakowych dla wszystkich baterii. Z tych samych powodów zespoły nie mogły ingerować w konstrukcję samochodu czy modyfikować nadwozia, by poprawić aerodynamikę.
Londyn, Miami, Nowy Jork
Auto to jednak nie wszystko, a seria potrzebowała odpowiedniej oprawy. Agag wiedział, że musi zacząć spektakularnie, inaczej Formuła E zakończy swój żywot tak szybko, jak zaczęła istnieć. Wyścigi zaplanowano więc w prestiżowych lokalizacjach – w centrach takich światowych metropolii, jak: Londyn, Miami, Nowy Jork, Berlin czy Rzym. Pierwszy sukces można było ogłosić, gdy na początku września 2014 roku na terenie parku olimpijskiego w Pekinie zbudowano tor okrążający słynny basen Water Cube.
Na pierwszy wyścig Formuły E wszyscy czekali z dużym zainteresowaniem. Jednym z głównych powodów była znakomita stawka kierowców, składająca się w dużej części z gwiazd długodystansowych mistrzostw świata i byłych kierowców Formuły 1. Inauguracyjna runda odbyła się na wspominanym już torze w parku olimpijskim w Pekinie i została zapamiętana głównie ze względu na spektakularną kolizję w ostatnim zakręcie pomiędzy walczącymi o zwycięstwo Nicolasem Prostem i Nickiem Heidfeldem.
Obaj nie dojechali do mety, dając w prezencie wygraną Lucasowi di Grassiemu. Brazylijczyk zdobyłby również tytuł w pierwszym sezonie, gdyby nie wykluczenie z rundy w Berlinie, gdzie jego zwycięskie auto nie przeszło badania technicznego. Pierwszym mistrzem został jego rodak Nelson Piquet Jr., pokonując Sébastiena Buemiego zaledwie jednym punktem.
Świat zachwycał się elektrycznymi wyścigami, ich pomysłodawca nie mógł jednak w pełni cieszyć się sukcesem, bo holding znajdował się na krawędzi upadku.
– Niewiele brakowało, abyśmy zbankrutowali. Żyliśmy na krawędzi, a nikt nie mógł o tym wiedzieć, bo gdyby ta informacja dotarła do pracowników, wszyscy by odeszli. W pewnym momencie mieliśmy 25 milionów dolarów długu wobec dostawców, a na koncie tylko 100 tysięcy dolarów – przyznaje Agag.
W najważniejszym momencie projekt uratowali z opresji nowi inwestorzy. – Od tego momentu seria osiągnęła stabilność finansową i stała się sukcesem biznesowym. Sukces polegał nie tylko na tym, że zainwestowano w nas pieniądze, ale również na tym, jak postrzegają nas ludzie. Na początku nikt nie chciał się z nami związać, bo wątpiono, czy utrzymamy się na rynku. Gdy jednak za naszymi plecami stanęły duże korporacje, ludzie uwierzyli, że zostaniemy na dłużej – pojawili się sponsorzy, a producenci samochodów zaczęli traktować nas poważnie – cieszy się Agag.
Na razie nic nie wskazuje na to, aby ścieżka sukcesu miała się skończyć. Po kilku latach intensywnego wzrostu Formuła E zaczyna przynosić zyski, a do stawki dołączyli inni światowej klasy producenci– Audi, BMW, DS, Mahindra, NIO, Nissan i Jaguar.
Do tego grona w sezonie 2019/2020 dołączyli Porsche oraz Mercedes i to właśnie niemieckie zespoły skupiają na sobie największą uwagę. Marka ze Stuttgartu zaangażowała weterana Formuły E André Lotterera oraz gwiazdę wyścigów prototypów Neela Janiego. Mercedes postawił z kolei na dwójkę młodych kierowców: byłego kierowcę McLarena w Formule 1 Stoffela Vandoorne’a oraz tegorocznego mistrza Formuły 2 Nycka de Vriesa.
Najważniejszym transferem sezonu było przejście António Félixa da Costy z fabrycznego zespołu BMW do mistrzowskiego DS Techeetah, gdzie stworzył duet kierowców wspólnie z Jeanem-Érikiem Vergne – nie tylko aktualnym, ale również pierwszym dwukrotnym mistrzem w historii Formuły E. Groźni jak zawsze będą reprezentujący Audi Lucas di Grassi oraz kierowca Nissana Sébastien Buemi. Nie można również zapominać o takich kierowcach, jak Sam Bird z Virgin Racing, Jérôme d’Ambrosio z Mahindry czy Alexander Sims z BMW.
Fanboost i tryb ataku
Od poprzedniego sezonu 2018/2019 cała stawka ściga się samochodami drugiej generacji – Spark SRT05e. Głównym założeniem przy jego projektowaniu było, by kierowca nie musiał zmieniać auta w trakcie wyścigu. Nadwozie jest bardziej wydajne aerodynamicznie, a mimo podwojenia pojemności masa baterii wzrosła tylko o 20 procent. Osiągi znacznie się poprawiły za sprawą podniesienia mocy do 250 kW (335 KM) w trybie kwalifikacyjnym oraz 200 kW (około 270 KM) w trybie wyścigowym.
Nowy samochód wygląda bardzo futurystycznie m.in. za sprawą rezygnacji z tylnego skrzydła na rzecz dużego, generującego docisk pod samochodem dyfuzora. W celu poprawy aerodynamiki zabudowano koła, co zachęciło kierowców do bardziej agresywnej i kontaktowej jazdy, a światełka LED umieszczone na elemencie chroniącym głowę kierowcy informują fanów o tym, czy zawodnik ma do dyspozycji więcej mocy od swoich rywali poprzez tzw. tryb ataku czy Fanboost.
Co to za systemy? O ile wiele serii wyścigowych pozwala skorzystać ze zwiększonej mocy silnika przez krótki czas, w Formule E działa to nieco inaczej. Zamiast nacisnąć w dowolnym momencie przycisk na kierownicy, zawodnik musi przejechać przez wyznaczoną na torze strefę. Aktywuje w ten sposób tryb ataku, dający mu dodatkowe 35 kW (47 KM) mocy na kilka minut. Użycie systemu jest obowiązkowe, a ilość aktywacji i czas trwania są ustalane przed każdym wyścigiem z osobna.
Fanboost natomiast to budzący kontrowersje system polegający na internetowym głosowaniu. Przed każdą rundą seria uruchamia platformę, na której fani mogą wybierać swojego ulubionego kierowcę, a pierwsza piątka z największą liczbą głosów jest nagradzana kilkusekundowym dostępem do dodatkowych 40–50 kW mocy. Jest to sprytny zabieg mający zachęcić kierowców do tego, by ci starali się zdobywać nowych fanów i zachęcać ich do oglądania wyścigów Formuły E. Kierowcy podjęli wyzwanie, zespół Mahindry wpadł chociażby na pomysł zasadzenia drzewa za każdy głos oddany na ich kierowców.
Wyścig z gepardem
Takich ekologicznych smaczków jest zdecydowanie więcej, bowiem Formuła E od samego początku przoduje w organizacji zawodów w sposób odpowiedzialny dla środowiska. Promując ekologiczną motoryzację, seria nie może pozwolić sobie na ładowanie samochodów "z sieci", prądem niewiadomego pochodzenia. Energia w Formule E produkowana jest więc na miejscu, z ekologicznego paliwa glicerynowego.
Do poruszania się po terenie wokół toru wykorzystuje się tylko skutery lub rowery elektryczne, zużyte opony i akumulatory są poddawane recyklingowi, a fani po wejściu na tor otrzymują bukłaki na wodę i mogą za darmo korzystać ze stacji ich napełniania. Do absolutnego minimum ogranicza się również wykorzystanie plastikowych opakowań w strefach gastronomicznych, aby padok nie pozostawiał po sobie zbyt wielu śmieci. Dlatego miasta chętnie goszczą u siebie elektryczną serię wyścigową, zwłaszcza że mają z tego wymierne korzyści – na potrzeby zawodów często naprawiane są drogi czy powstaje nowa infrastruktura, a w ramach kampanii promocyjnej jeden z partnerów serii zadeklarował zainstalować ponad 7000 stacji ładowania samochodów elektrycznych.
Po weekendzie w Arabii Saudyjskiej kierowców Formuły E czeka prawie dwumiesięczna przerwa – kolejne wyścigi odbędą się dopiero po Nowym Roku na ulicach Santiago oraz na znanym z Formuły 1 torze w Meksyku. Na wiosnę zaplanowano wyścigi w Rzymie, Paryżu, Seulu i Dżakarcie, a sezon zakończą letnie wyścigi w Berlinie i Nowym Jorku, wielki finał zaś odbędzie się w ostatni weekend lipca w Londynie, na wyjątkowym, częściowo zadaszonym torze na terenie doków królewskich.
Polscy kibice będą mieli najlepszą okazję, aby zobaczyć wyścig Formuły E na własne oczy 21 czerwca, podczas rundy na byłym lotnisku Tempelhof w Berlinie. Inaczej niż w przypadku innych serii na tamtejsze wyścigi Formuły E można wybrać się stosunkowo tanio, ze względu na lokalizację – komunikacja zbiorowa zabierze nas z lotniska niemal pod samo wejście, a ponieważ cała runda jest rozgrywana w jednym dniu, nie trzeba nawet korzystać z rozwiniętej bazy noclegowej. Po obejrzeniu treningów na kwalifikacje i wyścig trzeba będzie poczekać tylko kilka godzin.
Ponadto bilet wstępu daje dostęp do pełnej atrakcji strefy fanów, gdzie widać zaangażowanie producentów w promocję elektrycznej motoryzacji. Oprócz organizatorów również marki rywalizujące w wyścigach mają sporych rozmiarów stoiska, gdzie prezentowane są najnowsze, ekologiczne modele samochodów, a także rozwiązania związane z motoryzacją jutra. Od tego roku przy okazji rundy w Berlinie organizowane są również targi Greentech, gdzie można np. spróbować żywności ekologicznej czy pozyskiwanej z odpowiedzialnych upraw, otrzymać sadzonki roślin czy przekonać się, ile energii moglibyśmy wygenerować, montując odpowiedni mechanizm na zwykłej huśtawce.
Teamy też angażują się w pomoc środowisku. Przodują tutaj aktualni mistrzowie z DS Techeetah, współpracujący z Sanktuarium Dużych Kotów (The Big Cat Sanctuary) w angielskim Smarden, które dba o zagrożone gatunki, zapewniając im możliwie najlepsze warunki do życia i rozmnażania. Oba samochody ekipy były w poprzednim sezonie nazwane na cześć dwóch gepardów żyjących w tym ośrodku: Keene oraz Bajrami. Zespół regularnie przekazuje ośrodkowi dotacje pochodzące ze sprzedaży pakietów VIP. Nagłośniana jest w ten sposób konieczność zapewnienia odpowiednich warunków życia zagrożonym gatunkom. Zespół organizuje w sanktuarium większość swoich sesji zdjęciowych, nakręcił też film promocyjny, w którym samochód Formuły E ścigał się z gepardem.
Formuła E z każdym miesiącem i z każdym sezonem stawia sobie za cel być bardziej eko. Oprócz rywalizacji na torach w centrach miast, chce pokazać kibicom, jak można pomóc planecie. Podczas wyścigów można spotkać wolontariuszy z organizacji ekologicznych, którzy alarmują, że nasza planeta jest zalewana plastikiem, a niektóre gatunki zwierząt stoją na progu całkowitego wyginięcia.
****
Jeżeli nie możecie być na torze w Berlinie, najlepszym miejscem do śledzenia rywalizacji Formuły E są kanały stacji Eurosport lub platforma Eurosportplayer, które pokażą wszystkie sesje kwalifikacyjne oraz wyścigi sezonu 2019/2020.
Autor: Roksana Ćwik
Źródło zdjęcia głównego: GettyImages