Oto piękny prawie, że jesienny poranek. Otwieram oko i … i słyszę, że mamy dzień bez samochodu. No pięknie!!!
Głupio jechać do pracy autem, jeszcze głupiej nim nie jechać. W końcu jeśli nie pojadę "swoim" dotrę gdzieś tak … pojutrze. Wybieram opcję: własne cztery kółka. I cóż widzę? Za szybami samochodu dzień jak co dzień. Zero spuszczonego wzroku, jakiegoś skrywanego wstydu kierowców – no bo i czego tu się wstydzić. Trzeba pracować – a do pracy dojechać. Tylko ziewający miłośnicy podróży tym, za co zapłacili grubą kasę, stoją dziś w … większych niż zwykle korkach. Oto ktoś wpadł na pomysł by na ten dzień np. w Krakowie zamknąć jakieś dwie ulice, w Warszawie wytyczyć najdłuższy Bus-pas a jeszcze gdzieś tam zamknięto parking przed urzędem miasta – niech się ludzie NAUCZOM. Burmistrz zaparkował na sąsiednim. Fajnie. Babciu – i po co to wszystko? A tak! By się działo. I się dzieje. Zawsze zachodzę w głowę kto i po co wymyśla takie dni? Wiem, że ekolodzy, miłośnicy schnącego badyla i zielonej żabki zaraz zakrzykną: "Przez ciebie i takich jak ty zarazo, ten dzień nie ma większego sensu! A gdybyś przesadził swój tłusty tyłek do autobusu, to nic by ci się nie stało!!! A może jakieś życie dałoby się uratować! Każdego dnia na świecie ginie jakiś gatunek zwierząt! Przez ciebie! A dziś mógłby nie zginąć! Co, nie ma się ochoty integrować w autobusie?"