Jest, nadeszła – no ale nadejść musiała. Na nic chlipanie gdy w butach chlapanie, a świeżo umyte auto całe w błotnym pancerzu. Jest chlapa. Odwilż. Plucha. Paskudztwo
Znają Państwo to uczucie, gdy człowiek wreszcie zmyje te skorupy błota pośniegowego z samochodu, gdy sól znika pod karszerowym ciśnieniem i zadowolony wsiada do lśniącego wehikułu, aby następnego dnia… No właśnie. Następnego dnia przedziera się tonącymi w marznącej mżawce powodującej gołoledź ulicami miasta i bezsilnie patrzy, jak pracy jego trud zamienia się w brud.
Dawniej był taki wynalazek jak chlapacze. W moim Dużym Fiacie do dziś zresztą są, z logiem FSO i odblaskami. Dzięki chlapaczom cała ta chlapiąca plucha ogranicza się do koła i osłaniającego je gumowego fartucha, a kierowca auta podążającego za nami nie jest ochlapywany błotnistą mazią. Ale to było kiedyś. Dziś chlapaczy nie ma, a spod nowoczesnych opon nowoczesnych limuzyn pryska na przednie szyby jadących za nimi samochodów oldksulowe błoto. Co komu przeszkadzały chlapacze?
Dajmy spokój chlapaczom, spójrzmy na pantofle. Te czarne, od garnituru. A co to za biała obwódka? Taki nowoczesny szew w stylu Ala Capone? Nie, nie. To błoto pośniegowe i sól wżera się właśnie w skórę obuwia. Cudownie. Mają Państwo jakiś sposób na to? Zestaw Mały Pucybut? A może gumofilce? Te akurat mam. Stoją pod biurkiem na wypadek, gdyby (w telewizji nie znasz dnia ani godziny) zdarzyła mi się wyprawa w teren, na budowę, gdzie dopiero docenić można uroki odwilży. No dobrze. Już się uspokajam. W końcu kiedyś nadejdzie wiosna, słońce przygrzeje, kupy się rozpłyną a błoto wyschnie. Na razie niech żyje zima w mieście.